Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Steven Seagal. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Steven Seagal. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 listopada 2010

They call him Machete. Czyli 10 powodów, dla których warto zobaczyć nowy film Rodrigueza.

Po pierwsze: Ponad 50 wyciętych w pień ludzkich istnień (czy ktoś naliczył więcej?), flaki walające sie po ekranie, mięso, mięso i jeszcze raz mięso. A do tego scena z jelitem, która przejdzie zapewne do historii kina. Po drugie: Zemsta. Wiadomo, bez niej nie ma dobrej motywacji do zabijania. Mszczą się zatem wszyscy. Bóg jest litościwy. Bohaterowie "Maczety" zdecydowanie nie. Po trzecie: sceny w kościele. Krzyż monitoringu, "kubańskie" cygara, i jedna z najlepszych kwestii w kinie, jakie ostatnio słyszałem: "I absolve you for all of your sins. Now get the fuck out." Po czwarte: Michelle Rodriguez. Ciało absolutnie fantastyczne. Kobieta, która wygląda jakby urodziła się ze spluwą w dłoni. Czy Was też podnieca ta opaska na oku? Po piąte: Zabójstwo Torreza - mistrzostwo świata. Steven Seagal popełnia harakiri na swoim pielęgnowanym od lat wizerunku scenicznym. Piękne sprawa. Po szóste: Sista Pistola czyli Lindsay Lohan, grająca samą siebie. Córeczka tatusia, przyjmująca wszystko, co się da wciągnąć przez nos. Niegrzeczna smarkula. Muszę przyznać, że ładnie jej w habicie. Po siódme: Don Johnson, czyli skurwiony "Policjant z Miami". Pięknie się zestrzał i okazuje się, ze może mieć jeszcze w kinie wiele do powiedzenia. Po ósme: Przerażająco brzydki Danny Trejo. Życiowa rola. Mało mówi, dużo macha ostrymi narzędziami. I nie esemesuje. Po dziewiąte: Koniecznie trzeba zobaczyć, co się stanie, kiedy zadrzesz z niewłaściwym Meksykaninem. I po dziesiąte, ostatnie: Maczeta nie jest osobą, jest mitem. I jak każdy superbohater powróci. Dwukrotnie.

Ciąg dalszy musi nastąpić.