poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Born Free!

Romain Gavras jest obecnie jednym z tych, na których poczyniania patrzę z wielkim zainteresiowaniem. Syn Constantinosa Costa Gavrasa, francuskiego reżysera greckiego pochodzenia, znanego przede wszystkim z filmów mocno zaangażowanych politycznie, sam nie stroni od komentarzy na temat współczesnego świata. Reżyseruje głównie teledyski. Jego obrazy obfitują w mocne, często nawet drastyczne sceny. Nie jest to jednak epatowanie dla samego efektu. Historie, które pokazuje Romain dają zawsze dużo do myślenia. Nie są to łatwe w odbiorze obrazki. Muzyka często znika z nich na dalszy plan. Liczy się kontekst, wydźwięk jaki daje współobcowanie muzyki i fabuły. Oto dwa klipy, jakie popełnił dla Simian Mobile Disco do "I believe" (2007 rok) oraz dla Justice do "Stress" (2008). Pierwszy, jeszcze łagodny, zestawiający ze sobą biedę cygańskiego taboru z nieprzystającą do niej radością, spontanicznością, tańcem kojarzącym się z muzyką. Drugi, o wiele mocniejszy, w którym bohaterami są dzieciaki z podparyskich przedmieść, z mocnym przekazem piętnującym przemoc.

Simian Mobile Disco, I Believe from ROMAIN-GAVRAS on Vimeo.



Jus†ice, Stress from ROMAIN-GAVRAS on Vimeo.



W ostatnich dniach premierę miał nowy obraz Gavras'a, do kawałka M.I.A "Born Free", który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Historia o napiętnowaniu rudzielców, z wyraźnym już politycznym zaangażowaniem jest jakby kontynuacją wątków, które w swoich filmach podejmował ojciec Romain'a. Doskonale wyreżyserowana, z pięknymi, wysmakowanymi kadrami; ogląda się ją z rosnącym zaciekawieniem. Zobaczcie zresztą sami. Dla mnie mistrzostwo!

M.I.A, Born Free from ROMAIN-GAVRAS on Vimeo.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Allen. Reaktywacja.

No to będą zachwyty. Nad nowym Allenem, który jest przezabawny i przefajny. Chyba takiego filmu właśnie było mi dziś trzeba. Bo wyszedłem z kina z bananem na ustach i niczym powietrze z przekłutej dętki zeszło ze mnie nagromadzone gdzieś wewnątrz ciśnienie. "Whatever works" (pozwólcie, że będę używał tylko angielskiego tytułu - o polskim tłumaczeniu lepiej szybko zapomnieć - jest dla owsików) to film genialny w swojej prostocie, z typowymi allenowskimi sztuczkami, które wcale, ale to wcale mi się nie nudzą. Uwielbiam te jego "gadające głowy", które ciągle coś mówią i lawa tych słów wylewa się na mnie i wylewa. Uwielbiam zawsze obecnego neurotyka-hipochondryka i kocham oczywiście allenowski Manhattan, gdzie nawet prostaczka z Missisipi staje się artystką specjalizującą się w kolażach, uwikłaną w "manage a trois". Allenowi bardzo dobrze zrobił powrót do Nowego Yorku, bo choć jego poprzednie, "europejskie" filmy miały swój niezaprzeczalny urok, to jednak mniej w nich było "Allena w Allenie". Teraz proporcje wróciły do normy. Czy ja już kiedyś pisałem, że z tej allenowskiej miłości uzbieralem całą kolekcję jego starych filmów? Nie wszystkie już obejrzałem. Ale z pewnością kiedyś zobaczę wszystkie. To zaś, co widziałem do tej pory pozwala mi wysnuć wniosek, że Woody Allen to filmowe zwierzę najwyższej klasy, geniusz powiedziałbym nawet. Każdy jego film jest dla mnie zawsze wydarzeniem. I niech tak zostanie jeszcze długo. Bo chyba nikt inny w kinie nie potrafi, tak jak Allen wprowadzić mnie w unikalny, pozytywny nastrój!

środa, 21 kwietnia 2010

Drunk Girls.

Nowy kawałek LCD Soundsystem jest drażniący, denerwujący i irytujący zarazem. "Drunk Girls" nie specjalnie przypadł mi do gustu. Co innego video, które jest genialne. Oglądając, ubawiłem się setnie. Każdemu artyście życzę takiego zdrowego dystansu do samego siebie!

wtorek, 20 kwietnia 2010

Dżem dobry!

Po ponad tygodniu żałoby, która przykryła nasz piękny acz smutny kraj od morza aż po szczyty Tatr, i która skończyła się wreszcie wczoraj, mam nieodpartą chęć uderzyć w dzwon (ale nie Zygmunta, o nie!) i obudzić Was wszystkich do życia! Mam ogromną chęć przywalić z grubej rury i właśnie zaraz to uczynię! Najpierw jednak krótkie sprawozdanie, z tego co się ze mną ostatnimi czasy działo. A więc czas żałobny upłynął mi na organizowaniu wraz z Simc'em imprezy, o której napiszę z pewnością na dniach, i która już niedługo, bo na początku maja odbędzie się w gdańskim Apartamencie. I mogę Was wszystkich już teraz zapewnić, że nie będzie na niej ani jednego, żałobnego i fałszywego tonu:) Ponieważ jednak nie samą pracą człowiek żyje, w tak zwanym międzyczasie delektowałem się muzyką, która spływała na moje zbolałe uszy niczym lukier na pączka. Tak się w tej muzyce zasłuchałem, że nie zauważyłem nawet, że 14 kwietnia minął dokładnie rok, odkąd mój blog wypluł pierwszego posta. Tak więc na blogowym torcie pojawiła się pierwsza świeczka. A wracając do samej muzyki, to obiecuję, że będzie o niej w najbliższym czasie więcej. Zresztą, zacząłem też pisać na zaprzyjaźnionym blogu killyourpopstar, czyli mam teraz mniej więcej dwa razy więcej "roboty":) Ale miało być z grubej rury... I będzie! Oto bowiem natknąłem się ostatnio na muzykę projektu o nazwie Hard Ton, który publikował jak dotąd na Pernament Vacation i Gigolo. Muza, jak muza. Bardziej poraża jednak kreacja i image osobnika, kryjącego się za projektem. Bo w rzeczy samej jest "hard", a nawet powiedziałbym "heavy". Zresztą zobaczcie sami. Oto okładka Epki "Selfish":





















Jest to przeróbka słynnego zdjęcia Grace Jones, która nomen omen wystąpi w tym roku na Openerze w Gdyni. Zdjęcie wyglądało kiedyś tak:





















Ale wróćmy do gwoździa programu, czyli do Hard Ton. Oto on w całej okazałości, w hardcorowym klipie:



Czy teraz wreszcie obudziliście się z letargu? Zainteresowanych, którzy chcieliby posłuchać wybryków Hard Ton, jakie zarejestrował dla Pernament Vacation, zapraszam tu

czwartek, 8 kwietnia 2010

Italians do it better.

Od zawsze wiadomo, że Włosi potrafią lepiej. Szczególnie na wiosnę. Mamy zatem ostatnio wysyp dobrych produkcji w klimacie italo disco. Na początek - powrót Glass Candy. Szukuje się nowa płyta. Jeśli będzie tak samo jak dobra, jak wydana właśnie Ep'ka "Feeling without touching" to będzie niebo. Na razie są cztery nowe tracki i dwa remiksy, ale i tak jest wspaniale, bo Ida No znowu oczarowała mnie swoim głosem, a do tego jeszcze po raz pierwszy w histori Glass Candy pokazała się w klipie. I to w jakim stylu. Z włoskim temperamentem, krzykliwą mieszkanką kolorów, stylistyką disco rodem z lat 60-siątych, czyli wszystkim tym, co tygrysy lubią najbardziej. Nic, tylko cieszyć ucho i oko.

Glass Candy - 'Feeling Without Touching' from Travis Peterson on Vimeo.



Klimaty disco oraz italo można odnaleźć także na albumie The Love Supreme, debiutantów, którzy swój pierwszy album wydali w zasłużonej już wytwórni, Tirk Recordings. Tirk odkryła wcześniej m.i. Fujiya & Miyagi, wypuściła wiele disco re-editów, czy ostatnio doskonały album Syclops. "New Millenium Freaks", bo tak nazywa się album The Love Supreme to potężna dawka pozytywnej energi, porażająca szczerością, zagrana na starych syntezatorach, przemycająca gdzie niegdzie wątki krautrocka i odwołania do niemieckiego ekspresjonizmu ("Bela Lugosi is dead"). Zresztą, posłuchajcie sami. Jako próbkę wybrałem najbardziej chyba przebojowy kawałek "Sugar"...

Sugar by The Love Supreme

I na koniec, femme fatale z zimnej Skandynawi, czyli Sally Shapiro, która 16 kwietnia wyda swój ostatni album "My Guilty Pleasures", jednak tym razem zremiksowany przez innych artystów. Za jej kawałki wzięli się między innymi CFCF, Junior Boys czy Low Motion Disco. "Jackie Jackie" w remiksie Junior Boys wklejam poniżej. Ładne to, prawda?

Jackie Junior (Junior Boys Remix) by bookerbus