wtorek, 30 czerwca 2009

piątek, 26 czerwca 2009

Odgłosy paszczą.

Jeśli komuś mało jest jeszcze powodów, aby pojechać w tym roku na Audioriver to podaję kolejny - DUB FX. Przyznam się, że do niedawna nie znałem tego Pana. Fakt jego istnienia odkrył przede mną dmgcult. Po tym jak ostatnim razem w Papryce pokazał mi jego wyczyny wokalne zarejestrowane na cyfrze - oniemiałem z wrażenia i stałem sie w mgnieniu oka jego wielkim fanem. Bardzo przyjemnie będzie mi zatem posłuchać DUB FX'a w Płocku. Tym bardziej że właśnie ukazała się wydana przez niego samego płyta "Everythings a Ripple", którą można zassać tu (część pierwsza) i tu. Beatbox nigdy nie leżał w kręgu moich zainteresowań, ale to jak ten koleś robi muzykę (nie chodzi tylko o dźwięki, które wydaje paszczą, ale o to, jak czuje muzykę) powaliło mnie na kolana. Zresztą zobaczcie sami. I do zobaczenia w Płocku!

Dub FX 'Step on my Trip' (video remix) from Ben Dowden on Vimeo.

czwartek, 25 czerwca 2009

Trzecie oko.

Dzięki Plum'owi mam swoją nową ulubioną płytę. A jest nią "Third Eye" projektu Masomenos. Nie chce mi się o tej muzyce opowiadać, bo dzieje się w niej za dużo, żeby to wszystko jakoś ogarnąć. Autorzy kilku bardzo dobrych EPek z zeszłego roku, z rysowanymi "zwierzołakami" na okładkach i mega zajebistego seta powrócili i rozwalili mnie dwunastoma celnymi strzałami. Jeżeli lubiłeś ich już wcześniej, teraz pokochasz ich jeszcze bardziej, jeśli jeszcze ich nie znasz, posłuchaj czym prędzej, bo tracisz naprawdę wiele. Muzyka jest tu. Naciesz swoje ucho, człowieku! A dla oka galeria wszystkich "zwierzołaków", jakie znalazłem w sieci.

1. Bobby


2.Croco


3.Floppy


4.Froggy


5.Poulet


6.Snaky


7.Cochon


8.Matou

Polska POP-kultura.

Nie można przecież ciągle o kulturze wysokiej, o muzyce, której nikt nie kojarzy i pewnie nikt nie słucha; o sztuce i o X muzie, o komiksach i o książkach. Trzeba przecież czasem zerknąć tam, gdzie każdy Polak czasem zerka, na PUDELKA lub innego kundla. Wtem może się okazać, że oprócz naszego istnieje jeszcze całkiem inny świat, świat być może nam obcy, ale jakże fascynujący... Jeśli się chce być trendy trzeba koniecznie na PUDLA czasem zajrzeć. Obowiązkiem dla każdego "bywalca", świętem wręcz jest również festival, który już jutro rozpoczyna się w Sopocie, festival na którym wielu czytelników PUDLA odnajdzie swój smak i gust muzyczny, odnajdzie to czego na moim blogu nie ma. Co więc jest obecnie trendy? Kto zawładnie wkrótce masową wyobraźnią Polaków? Kto sprzeda najwięcej płyt? Kto nagra najfajniejszy teledysk?
Może Michał Ruduś, Paulla, Przemek Puk lub Ewa Farna? A może mój absolutny faworyt, Mrozu? Posłuchajcie jak Mrozu cudnie udaje Justina Timberlake'a w prawdziwie "polskim" stylu... Nie możecie sobie odmówić tej przyjemności. Przecież jesteście Polakami, a MROZU w Waszym ojczystym języku chce trafić właśnie do Waszego serca! Na "Top Trendy" do Sopotu niniejszym gorąco zapraszam.



Gdyby zaś komu było mało polskiej POP-kultury to pod tym linkiem znajdzie wywiad z nowym chłopakiem Joli Rutowicz, niejakim Sławkiem - stylistą fryzur. Kto wie, może i Sławek wkrótce stanie się sławny...
Na koniec jeszcze słowo do Riama - Chwała Tobie! To Ty odkryłeś Mroza pierwszy:)

wtorek, 23 czerwca 2009

Home sweet Home czyli Banksy Versus Bristol

Wczoraj, jak przyszedłem do pracy i odpaliłem kompa to w moim GG wyskoczył taki oto link od Simca! Zajarałem się, bo Banksy'ego to ja darzę szacunkiem od lat matecznych i ufam, że o rzeczywistości, w której żyjemy mówi nam ten zakapturzony kolo w tej chwili najwięcej. Era recyckling'u, loopów, remixów, pastiszu i reprodukcji objawia się w jego pracach moim zdaniem najpełniej. Żeby nie być gołosłownym kliknijcie w link lub obejrzyjcie filmiki poniżej.






A propos linków od znajomych to można w nich dostać różne inne fajne rzeczy. Ale to już zupełnie inna historia...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Chwilowa przyjemność.

Simian Mobile Disco 17 sierpnia wydadzą nowy album "Temporary of Pleasure". A już teraz pierwszy singiel i pachnący swieżoscią klip do kawałka "Audacity of Huge". Można nacieszyć oczy, bo stylu jak widać i słychać Panowie nie zmieniają. I chwała im za to!

piątek, 19 czerwca 2009

Music time.

Zaczynamy w samo południe. Od cyfry 12 poruszamy się po muzycznym cyferblacie, w lewą stronę. Aż do cyferki 1 (która sponsoruje dzisiejszy program). Będzie to podróż zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Proszę rozsiąsć się wygodnie, nadstawić uszy i słuchać. A potem ewentualnie podzielić się wrażeniami... Zapraszam na wyprawę do krainy moich ulubionych czerwcowych dźwięków!



12. Soukie & Windish - Occasus. Bliżej nieznani Panowie z Epką na HiFreaks. Z przytupem i plemiennym zaśpiewem. Stylowo.



11. Kiki - Good Voodoo (Visionquest Remix). Jeden z fajniejszych tracków z ostatniej płyty Kiki'ego w remiksie mocarzy z Visionquest (Lee Curtiss, Ryan Crosson i Seth Troxler) nabrał trochę tempa i rumienców. Można się rozpłynąć...



10. Claude Von Stroke - Audy. Nowy kawałek założyciela Mothership. Jest spokojnie bo to taki "album closer". Claude zamykał nim ostatnio swojego doskonałego Fabrica 46. Do tańczenia horyzontalnego polecam.



9. Miike Snow - Burial (Dj Mehdi Remix). Rogaty królik (bohater jednego z wcześniejszych czerwcowych postów) w remiksie asa Ed Banger Records. Klasa!



8. Manuel Tur - Golden Complexion (Pepe Bradock's Minnie Mounth Mix). Autor znakomitej płyty "0201" i jeszcze lepszego ostatniego Podcast Mixu Resident Advisor w deephousowym remixie Pepe Bradock'a. No i ten wokal Blakkata... Miód:)



7. Bloody Mary - Black Pearl. Doskonała Epk,a doskonałej dj'ki. Z remixami Sashy Funka i Jaya Haze'a. Ale oryginał i tak najlepszy!



6. The Young Lovers - Shake Off The Ghosts. Dla mnie najlepszy kawałek z płyty nowego projektu Herve'a.



5. Move D - Happylock. Gwóźdź programu ze składanki "My Favourite Things Vol.2" Mule Electronics.



4. 2020 Soundsystem - Falling (James Priestley & Dan Berkson's Shep Guitar Mix). Kolejny mega mięciutki deephouse od 20:20 Vison. Bajecznie!



3. Runaway - Brooklyn Club Jam. Epka z 2008 roku, wydana w DFA Records, odkryta przeze mnie dopiero teraz. Tym bardziej cieszy ucho.



2. LoSoul - Up the beach. Co tu dużo mówić, doskonały kawałek. Im częściej go słucham tym bardziej go lubię.



1. Yousef - Anti Hero. Mój ulubiony track z bardzo dobrej płyty "A collection of Scars and Situations". Mistrz!



A teraz cofamy zegarki i wracamy do rzeczywistości. Albo zaczynamy wszystko od początku...

wtorek, 16 czerwca 2009

Dobre wiadomości.

Oto kilka naprawdę dobrych wiadomości. 1. Na Audioriver 2009 na dużej scenie zagra Joakim (Ci, którzy nigdy nie słyszeli jak Joakim gra powinni się wstydzić!)2. Mamy z ekipą nocleg w Płocku - i to pod dachem! Chwała Dzióbowi! 3. Przyszły bilety na Junior Boys - 2 sierpnia będę zatem słuchał Jeremy'ego Greenspana we Wrocławiu:) 4. Jestem syty (ale na deser wcisnę jeszcze Joakima w remixie innego bohatera tegorocznego Audioriver, Radioslave'a - polecam!) Na dzisiaj to tyle. Piona!

Joakim - Drumtrax (Radioslave remix)

Echo (Za siedmioma górami).

Trochę mnie nie było. Ale już jestem. Sporo czasu spędziłem ostatnio z słuchawkami na uszach, a płyta która najczęściej grała w moim przekaźniku to "Kaiku" Pana co się zowie Kiki i z Finlandii pochodzi. Dopieszczone i mocne wydawnictwo. Kiki nie wydaje często a ostatni jego album ukazał się 7 lat temu. I dobrze, że tak robi. Bo się nie rozdrabnia. Zaczyna się "Kaiku" od minimalu, ale potem jest już ciężej, bo nie jest to muzyka z gatunku lekkich, o nie! Album ukazał się na BPitch Control i ma wszelkie znamiona płyty z tejże wytwórni. Jest przebojowo ("Immortal" z bjorkowskim wokalem Pani co się zowie Pirica), jest patetycznie ("Living on FFWD" ze znakomitym motywem orkiestrowym, przypominającym mi fragment z "Odyseji kosmicznej 2001" Kubricka), bardziej housowo ("Starslider"), a nawet transowo (jednostajny, wkręcający rytm w "No word necessary"). Jest tu znakomity "Twins", oparty na powtarzanej wielokrotnie tytułowej frazie wyśpiewanej przez Jake'a The Rapper'a (zajebisty tekst!) i bardzo filmowy "After the storm". I właściwie określeniem "filmowa" można by nazwać całą tę płytę. Przywodzi mi na myśl klimat zimnych, skandynawskich filmów Bergmana, zrobionych z doskonałą precyzją. Ale nie filmów bezdusznych, bo "powietrza" jest tu także sporo, jak chociażby w "Good Voodoo", który wklejam poniżej. Dla tych, co lubią mocniejsze dźwięki - link do całości. Na koniec jeszcze dodam, że "Kaiku" po finlandzku znaczy "Echo". Pięknie, prawda?

Kiki: Good Voodoo (feat. Chela Simone)

wtorek, 9 czerwca 2009

Włochate i rogate.

Moja miłość do królików maści wszelakiej powinna już być niektórym z Was znana. Choć dawno o żadnym włochatym stworze nie pisałem, nie zapominam o nich. Możecie być pewni, że czasem będę Wam o królikach przypominał (jakem syn Ireny i Mieczysława!). Właśnie nadarza się okazja. Wczoraj swoją premierę miała płyta niejakiego Miike Snow'a, który ukrywa się pod postacią królika z rogami niczym Daft Punki za maskami robotów. Ponieważ uważam, że króliki są zwierzątkami najbardziej popkulturalnymi ze wszystkich możliwych (a do tego są pozytywnie wygięte, o czym świadczy uwielbienie jakim darzyli króliki surrealiści) nie mogłem pozostawić tej płyty samej sobie i czym prędzej zabrałem się do słuchania. Jest dobrze wyprodukowana. Ot co! POPik na dobrym poziomie (chociaż druga połowa była już dla mnie ciężkostrawna - co za dużo POPu to nie zdrowo). Natomiast remiksy to już zupełnie inna sprawa. Moje ulubione zamieszczam poniżej. Jeden z nich to interpretacja "Animal" Crookersów, drugi to przekład "Burial" Dj'a Mehdi. Takie dźwięki to miód na moje uszy. Niniejszym oświadczam, że Miike Snow, kimkolwiek by nie był zostaje przeze mnie mianowany królikiem miesiąca czerwca.

A teraz do odbiorników marsz!

Miike Snow - Animals (Crookers Remix)


Miike Snow - Burial (Dj Mehdi Remix)



P.S. Właśnie rozszyfrowałem Miike'a i okazało się, że to nie jeden człowiek a trzech, dwóch Szwedów i jeden Amerykaniec. Czyli jednak produkt... Gdyby ktoś mimo to był projektem mocniej zainteresowany to EPka "Animal" znajduje się tu.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Ozmo na Zaspie.

Na Zaspie zakończył się Festiwal "Monumental Art". Powstało pięć murali, z czego moją uwagę przykuły dwa. Jeden to wspomniany wcześniej "mural ze sterowcem" M-city, drugi to Ozmo. Oba prezentuję poniżej. M-city przedstawiać chyba nie trzeba. Ozmo natomiast jest Włochem. Zajebiste rzeczy tworzy. Koniecznie zajrzyjcie na jego stronę!

M-city ze "sterowcem" (Steven, to ten?)


Ozmo z "gitarką"


A tu troche inny Ozmo (monochromatyczny):






Jaram się!

(Future) Jazz Giant.

Opowiem Wam historię o projekcie THE YOUNG LOVERS. Nie pamiętam już jak trafiłem na tę płytę. Jakoś tak chyba przypadkiem znalazła się na moim HD. Przesłuchałem ją może raz. Chyba zasnąłem przy drugim, czy trzecim kawałku bo byłem wtedy mocno zmęczony. Potem o niej zapomniałem. Gdzieś się mi ta płyta wymknęła. W ten weekend przypomniała jednak o sobie w całkiem miły sposób. Otóż, w sobotę poszedłem do Sfinksa na live Jacka Sienkiewicza. "Mistrz szabelki" zagrał bardzo zgrabnie, trochę ciężej niż na płycie, na początku lepiej, potem troszkę zbyt monotonnie, co potwierdziło tylko to, co myślałem o materiale z "Modern Dance" wcześniej. Że to raczej muzyka do odsłuchu w domu, żeby móc się delektować całym jej bogactwem, niż do "tupania nóżką" w klubie. Ale wracając do tematu. Po wysłuchaniu Jacka poszedłem na after do D, gdzie D. zaczął sobie grać z winyli, a w którymś momencie puścił znajome mi dźwięki, takie spokojne, lekko jazzujące, odpowiednie na rano. Okazało się, że to właśnie THE YOUNG LOVERS, czyli kolejny projekt HERVE'a, który nagrywa także jako The Count, czy Action Man. Kawałek, który puścił to "You make me dizzy". Wklejam go poniżej. Jest świetny, przypomina mi rzeczy z połowy lat 90-siątych, którymi zasłuchiwałem się długimi godzinami. Takich jazzujących dźwięków dawno nikt nie nagrywał... Dzięki D. zatem wróciłem do tej płyty, przesłuchałem dokładnie i stwierdzam, że jest w pytę. Brzmi bardzo retro, ale można tu także wychwycić trochę nowocześniejszych stylistyk, np. kawałek "Shake off the ghost" jest wyraźnie dubstepowy! Polecam, jeśli chcecie się zrelaksować i odpocząć po weekendzie, po nocy w zadymionym klubie, po mocnym, twardym bicie.

piątek, 5 czerwca 2009

Helmut.

Wiem, jestem monotematyczny, ale znowu będzie o Audioriver. Dowiedziałem sie właśnie, że kolejną gwiazdą festiwalu będzie Helmut Josef Geier aka DJ HELL (dzięki Sebo za super newsa!). Jadę w ciemno, chociaż wczoraj po raz kolejny obdzwoniłem wszystkie pensjonaty, akademiki, hotele i motele w Płocku i nadal nie ma wolnych miejsc. Już mi tylko namiot się ostał! Ale nie zobaczyć Hella? No jak tak można, Panowie i Panie, no jak?

Add fuel to the fire.

Moje zeszłoroczne wakacje dane mi było spędzić w Portugalii, z czego większą część czasu w Lizbonie. Miasto to niesamowite, urzekające atmosferą jakby wyjętą z lat 20 i 30-stych XX wieku. Mówi się, że Lizbonę najlepiej zwiedzać podróżując tramwajem o numerze 28, który zapuszcza się w dalekie regiony miasta, po czym wraca do centrum. To prawda, jest to ciekawa opcja. Nie znajdziesz jednak w ten sposób uliczek ukrytych gdzieś głęboko w dzielnicy Bario Alto, gdzie każdy miejski szczur znajdzie najwięcej dla siebie. Otóż Bario Alto (inaczej górne miasto) to dzielnica młodych, gdzie prężnie rozwija się streetart i wszystkie ściany pomalowane są wzdłuż i wszerz. Zajebista to dzielnica, z wąskimi uliczkami wspinającymi się ostro na wysokie zbocze, z wieloma małymi pubami z niesamowitą atmosferą i dobrą muzyką. Ale do rzeczy. Otóż, wędrując po mieście, w końcu człowiek się zmęczy, a jak się zmęczy to chce mu się pić. Pragnienie natomiast w 30-stopniowym upale najlepiej zaspokoić zimnym browarem. Mi osobiście najbardziej smakowało piwko Super Bock, targetujące zdecydowanie w młodego klienta. Marka tego piwa, w czasie kiedy akurat byliśmy w Lizbonie była w trakcie trwania bardzo fajnej kampanii reklamowej, w której owo piwo wspierało twórców streetartowych, udostępniając im billboardy jako bezpłatną galerię do prezentowania prac (obok zamieszczam ulotkę z tej kampanii). Tak więc miałem okazję poznać wielu z portugalskich strretarterów, których prace widziałem wcześniej na ulicach (billboardy były bowiem podpisane). Jednym z nich był Diogo aka Add fuel to the fire, którego radosna twórczość szczególnie przypadła mi do gustu. Diogo nie lubi nazywać się artystą, maluje zarówno ściany, jak i markowe produkty (Conversy, Vansy, lodówki Red Bulla),nie ma oporów aby współpracować z markami komercyjnymi, bo pieniądze przecież nie śmierdzą, a żyć za coś trzeba. Jak sobie porównałem, to co się działo w Lizbonie z tym, co się dzieje w naszej Polandii ukochanej, to zdecydowanie musimy się jeszcze wiele nauczyć. Ale myślę, że to wszystko przyjdzie z czasem, że i u nas ta kultura ulicy rozwinie się jakoś tak naturalnie, w odpowiednim momencie, bo przecież i u nas powstają rzeczy ciekawe (wczoraj o mało nie wyskoczyłem z autobusu na Zaspie - zajebisty mural zobaczyłem na ścianie bloku i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę). Ale wracając do Diogo obczajcie koniecznie jego stronę. Poniżej wklejam filmik, gdzie można zobaczyć jak Diogo maluje ścianę w pokoju dziecięcym (!). Viva la streetart:) Tymczasem, do pracy, rodacy! Howgh!

czwartek, 4 czerwca 2009

Losing my edge.

Każdy ma takie kawałki, z którymi łączą go fajne wspomnienia i jak tylko gdzieś usłyszy się taki kawałek, to te wspomnienia wracają. Niedawno jadąc samochodem z moją M. puściliśmy sobie w celu umilenia jazdy jedną z dwóch płyt jaka w rzeczonym samochodzie była (samochód ów nie był naszą własnością, owe płyty jednak, stare ale jare nagrane kiedyś dawno przeze mnie zostały i w tym samochodzie zamieszkały już na zawsze). Tak więc jedną z tych dwóch płyt był set - FABRIC bodajże z numerem 11, skompilowany przez Swayzak'a. I na tym secie właśnie znajduje się kawałek, który zawsze wywołuje u mnie dreszcze: "Losing my edge" LCD Soundsystem (wydaje mi się, że ten track nie zestarzeje się nigdy, albo, że ja zestarzeję się razem z nim). Niestety, pech chciał, że płyta akurat w tym momencie, kiedy James Murphy zaczął sobie mówić, czy śpiewać (bo właściwie nie wiem czy on bardziej mówi, czy bardziej śpiewa w tym kawałku?) odmówiła posłuszeństwa i przestała grać. Przypuszczam, że rysa na niej musiała być gruba. Żałowałem bardzo, że pieśń owa wymknęła się mej percepcji. Ale teraz ku pamięci i dla wszystkich tych, którzy z "Losing my edge" mają fajne wspomnienia zapuszczam i dedykuję:

środa, 3 czerwca 2009

Trzech panów w łódce (nie licząc psa).

Nie pisałem jeszcze o tej płycie, chociaż to jeden z lepszych albumów ostatnich miesięcy. Napiszę teraz. Jest okazja bo na dniach ukazała się epka z remiksami kawałka "Rusty Nails". Dobra, chociaż brakuje mi jeszcze na niej genialnego remiksu Shackletona, który znaleźć można na edycji deluxe całego albumu. Ale to szczegół. Bo najlepiej muzyka tria MODERAT brzmi nie w remixach, a w orginalnych wersjach. Dla mnie ta płyta jest soczysta, a jej brzmienie pełne. Nagrana z wykorzystaniem analogowego sprzętu z lat 70-siątych, swoje całe piękno odkrywa dopiero po kilkukrotnym przesłuchaniu. Ja sam na początku obcowania z nią nie byłem do końca przekonany, ale coś kazało mi do tego albumu powracać. Słyszę od znajomych, że ta płyta jest słaba, albo że to bardziej Apparat, a mniej Modeselektor, że jest za smutna, albo za wolna... To prawda, jest tu i nostalgia, i mrok i smutek, ale jest tez mnóstwo ujmujących linii melodycznych, dubowych pogłosów, wspaniałych wokaliz (m.i. Paul St. Hilaire, Delle, czy rozmarzony głos Apparat'a czyli Sashy Ringa). Dla mnie jest w sam raz. Może właśnie dlatego, że zawsze lubiłem wszystkich trzech panów, czy siedzieli razem w łódce, czy płynęli osobno (zawsze pod prąd). Wcale mi nie przeszkadza, że jest tu czegoś tam za mało, bo nie rozbieram tej płyty na czynniki pierwsze. Po prostu - łykam ją w całości. Eklektyczne to dzieło, dla ludzi z otwartymi główkami, co się w szufladach zamykać nie lubią:) Na koniec wspomnieć muszę, że na Audioriver w sierpniu będzie można posłuchać Moderata na żywo, w oprawie wizualnej przygotowanej przez kolektyw PFADFINDEREI. Nie wiem też, czy już się ukazała czy dopiero się ukaże wersja DVD albumu z klipami przygotowanymi przez kolektyw, w każdym razie w sieci można już znaleźć trailer oraz króciutki zaledwie kawałek klipu do jeszcze nie publikowanego video "A new error". Zapowiada się znakomicie. Ale na więcej trzeba będzie jeszcze trochę poczekać...









poniedziałek, 1 czerwca 2009

"Natura jest kościołem szatana".

Byłem wczoraj na "Antychryście" Von Triera i przez 2 godziny po wyjściu z kina nie chciałem o tym filmie rozmawiać. Musiałem pozbierać myśli... Teraz już mogę. A więc, po pierwsze to film zdecydowanie nie dla wszystkich, tych którzy von Triera nie lubią i nie rozumieją nie przekona, tych których wolą "komedie romantyczne" też raczej nie. Po drugie, to kolejna prowokacja reżysera, okrutna zabawa z widzem polegająca na znoszeniu kolejnych barier w obcowaniu z obrazem filmowym. Po trzecie, nazywanie tego filmu horrorem jest nadużyciem. Pojawiają się w nim elementy gatunku, jak np. motyw "psychicznego eksperymentu" na odludziu, w domku w lesie, który bardzo często stanowi scenografię dla tego typu filmów. Horrorem można "Antychrysta" nazwać tylko wówczas, kiedy przyjmiemy że zło czai się w naszych głowach, a nie przychodzi z zewnątrz. "Antychryst" to bardziej studium psychologiczne, psychodrama. Wizualnie film olśniewa, zdjęcia Anthone'go Dod Mantle'a, operatora "Slumdoga" są perfekcyjne, przywołują klimat bajki o lesie i złej czarownicy. Główną bohaterkę można by nazwać współczesną czarownicą. Pisze ona prace o męczeństwie kobiet, sama zaś w trakcie trwania filmu z ofiary staje się drapieżnikiem. Przy tym wzrasta jej apetyt seksualny, zgodnie z zasadą Angeli Carter, że "kobiety, które kopulują agresywnie to kobiety mające władzę". I bohaterka "Antychrysta" zaczyna dominować nad mężczyzną, poluje na niego, chce go zgładzić. Film jest drastyczny, bez dwóch zdań. Pewne akty pokazane są hiperealistycznie, dla wielu mogą być szokujące. "Natura jest kościołem szatana" pada w filmie, więc antychrystem jest tu przyroda z całym swoim okrucieństwem, procesem rozkładu, gnicia, umierania i śmierci. Kobieta natomiast utożsamia się z naturą, pokazuje to doskonała scena, w której bohaterka kładzie się na trawie i zespala się z nią, zatapia w niej tak bardzo, aż stają się jednością. Będzie się o tym filmie dyskutować, to pewne. Ja po wyjściu z kina miałem wrażenie, że oto obcowałem z prawdziwą sztuką, co mnie cieszy bardzo, bo dawno już żaden film nie wywarł na mnie tak mocnego wrażenia. Nie mogę go jednak polecić wszystkim, rozumiem nawet trochę także i tych, którzy ten film całkowicie odrzucą. Bo von Trier nigdy nie pozostawia obojętnym. Może właśnie na tym polega jego geniusz.

Lars von Trier's Antichrist - Official Trailer from Zentropa on Vimeo.