piątek, 30 października 2009

The Wisp.

Trzy jesienne kawałki, trzy zajebiste klipy. Kelley Polar, Simian i Little Dragon. Oglądać, słuchać, ewentualnie się zakochać!





czwartek, 29 października 2009

Futurystyczna miłość i mechaniczny sen.

To jest muzyka w odcieniach beżu. Niespiesznie rozwijająca się, wysmakowana, pełna elektronicznych wycieczek w przód i w tył. Future i retro zarazem. Fuckpony i Little Dragon. "Let the love flow" i "Machine dream". Futurystyczna miłość i mechaniczy sen.

Fuckpony, czyli tak naprawdę Jay Haze zaskoczył mnie niesamowicie. Takiej drugiej płyty nie spodziewałem się na pewno. Po tanecznych, mocno schizmatycznych harcach sprzed trzech lat, wydanych dla Get Physical, wykonał stylistyczną woltę i zaprezentował nam zupełnie inny klimat muzyczny. Tematem przewodnim "Let the love flow" (klik!) jest miłość. Muzyka jest pełna przestrzeni, kawałki rozwijają się długo, beaty są głębokie, ale jakby wycofane. Czasami na pierwszy plan wysuwa się pianino, czasami jakiś wtręt o latynowskim rodowodzie. To takie zakamuflowane smaczki, które można odkrywać powoli, przy trzecim, czy czwartym przesłuchaniu. Generalnie jednak jest to płyta bardzo spójna, taka w sam raz na jesienny wieczór, z lampką wina w ręku. Wspomnieć jeszcze muszę o wokalach. W dwóch utworach udziela się Chela Simone, znana już mi z ostatniej płyty Kiki'ego. Jej melancholijny głos dodaje utorom Haze dodatkowego blasku. Najfajniejsze kawałki : "Orgasm on the dancefloor", "I know it happened" oraz "Pills medley".

03-fuckpony featuring chela simone-i know it happened by bookerbus


Kolejna moja propozycja to mechaniczny sen małego smoka, czyli druga płyta składu Little Dragon z Yukimi Nagano na wokalu, znaną większości chociażby z udziału na płytach Koop. O "Machine dream"(klik!)pisze się zazwyczaj, że jest to zwrot ku bardziej elektronicznym dźwiękom. Dla mnie jest to konsekwentny krok naprzód. Little Dragon nie stoją w miejscu i nie depczą w kółko ogranego już poletka. To naprawdę bardzo dobra płyta. Subtelna, ale nie jednoznaczna, daleka od ogranych, chilloutowych patentów. Głos Yukimi brzmi jeszcze lepiej niż na debiucie. Kilka linii melodycznych łatwo wpada w ucho, co nie oznacza wcale że będą one przebojami. Są na to zbyt dobre.

Obie płyty, zarówno Little Dragon, jak i Fuckpony, doskonale ze sobą współgrają. Choć nie są zbieżnie stylistycznie, mają podobny "feeling". Lekko melancholijny, lotny, płynący ponad twardą rzeczywistością. Futurystyczna miłość i mechaniczny sen. Trudne do wyrażenia, znakomite do słuchania.

poniedziałek, 26 października 2009

Mr. Deekeed October Mix

Mr. Deekeed nagrał seciwo, które zmrozi Wam dziąsła skuteczniej niż dobra kokaina. Spragnieni muzycznej epifanii powinni czym prędzej zassać tę porcję przecudnych dźwięków klikając tu. Ladies and gentleman - pure energy for U!
Poniżej tracklista (wszystkie kawałki grane z czarnych placków): TERENCE DIXON - Change (Arnaud Le Tesier remix)/ EINZELKIND – Piss Drunk/ UNKNOWN - Unknown/ MAKAM – The Hague Soul (Kabale und Lankan mix)/ ALEX ATTIAS – Brazilika/ STEVE BUG ft. PARIS THE BLACK FU – Swallowed To Much Bass (Voorn rmx)/ BUTCH – Amelie (Hugo remix)/ DJ SNEAK – How We Do/ JORIS VOORN - Empty Trash/ LIVIO & ROBY vs. GEORGE G. – Diverse/ MIKAEL STAVOSTRAND – Lost/ TYREE COOPER - Another Reason/ STEFAN GOLDMANN - Yes To All.

Clowd dancer.

Oto klip promujący pierwszy singiel "Clowd Dancer" z debiutanckiej płyty Solomuna "Dance baby", która ma się ukazać nakładem Diynamic dzisiaj.

piątek, 23 października 2009

Temporary Secretary.

Mocna rekomendacja. Polecam Wam zajebisty set Dixon'a "Temporary Secretary" (klik!), którego słucha mi się przewspaniale. Niektóre znane już kawałki, Dixon podaje w zajebistych remiksach i tak łączy z innymi, że czasami trudno je rozpoznać. Selekcja jest wyborna: Ame, Junior Boys, Fever Ray, Jazzanova, Kiki, Butane, Ben Klock. Set ani przez minutę nie nuży, dzieje się sporo i jest dość energetycznie, ale siła tego wydawnictwa to przede wszystkim niesamowity styl Dixona, który potrafi mnie zupełnie zniewolić. To, co się dzieje w secie od momentu "Good Voodoo" Kiki'ego w futurystycznym remixie Visionquest to pokaz jego mistrzowskich umiejętności. Dobra robota, Panie Dixon! Jak dla mnie najwyższa nota i jeden z najlepszych albumów tego roku! Na koniec ciekawostka. W 1980 roku Paul McCartney nagrał kawałek zatytułowany właśnie "Temporary Secretary", który potem znalazł się na jego albumie "II". Charakterystyczne było to, że utwór łączył w sobie gitary i atonalną melodię stworzoną na syntezatorze, z dziwnym, niemal surrealistycznym tekstem. Krytykowany przez ortodoksyjnych fanów The Beatles, stał się później inspiracją dla wielu twórców muzyki, w tym dla Radio Slave. Czyżby set Dixona był odpowiedzią na tamtą próbę McCartneya, stworzenia ponadczasowej mieszanki stylów? Wszystko na to wskazuje. McCartney próbował, a Dixonowi się udało!

Bay Bay Bayou.

Proszę Państwa, jest nowe LCD Soundsystem. Cover utworu Alana Vegi, zatytułowany "Bye Bye Bayou". Jest to jednocześnie pierwsza odsłona materiału z płyty, która ma się ukazać na początku 2010. Premiera w realu 24 listopada br, ale już teraz można ściągnąć sobie ten track ze strony LCD Soundsystem, wystarczy się na niej zalogować. Należy się jednak spieszyć, przyjemności tej zazna bowiem tylko 20 000 fanów, którzy zalogują się jako pierwsi. Pozostali będą musieli poczekać na wydanie singlowe.




LCD Soundsystem - Bye Bye Bayou by bookerbus

środa, 21 października 2009

Szranki i konkury. Część 1.

Dzisiaj dwa wyśmienite teledyski do dwóch wyśmienitych utworów, pochodzących z płyt, o których już teraz mogę śmiało powiedzieć, że w roku 2009 były dla mnie bardzo ważne. Jako pierwszy wskrzesiciel starego soulu, w nerdowskich okularach i pulowerze, Mayer Hawthorne i jego "Green Eyed Love". Niektórzy mówią, że Mayer nie potrafi śpiewać. Może ja się nie znam, ale dla mnie on śpiewa fantastycznie, bo się na nic nie sili i jest przede wszystkim naturalny. Album "Strange Arrangement", który popełnił wczesną jesienią ma niesamowicie przyjemny, "ciepły" klimat. Zupełnie się nie spodziewałem, że taka płyta może stać się w tym roku jedną z moich ulubionych. Jeszcze parę miesięcy temu nic nie słyszałem o Mayerze, a teraz nie wyobrażam sobie bez niego tegorocznego muzycznego podsumowania.




Druga jest Fever Ray, czyli Karin Dreijer Andersson, o której trochę już na tym blogu w tym roku napisałem. Jej solowe wydawnictwo zatytułowane po prostu "Fever Ray" jest płytą, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zawsze lubiłem mroczną, zimną elektronikę. Jedną z moich ulubionych płyt ever jest wszakże "After Love" Closer Musik, wydana w Kompakcie, w 2002 r. Zarówno tamta płyta, jak i tegoroczny album Karin są "czarne", przy czym kolor nie odnosi się tu tylko do okładki albumu, raczej do klimatu, jaki tworzy muzyka na nim zawarta. Jest mrocznie. U Closer Musik ten mrok nazwałbym lekko perwersyjnym, u Fever Ray natomiast mrok wynika z niepoznanej tajemnicy, to raczej kolor strachu z bajek dla dzieci, mroczny las, którego należy się bać, a który jednak magnetycznie przyciąga...



Nie bez znaczenia jest też chyba, że zarówno Fever Ray, jak i Mayer Hawthorne wypracowali sobie własny styl, którego nie można pomylić z niczym innym. I nie mam tu na myśli tylko muzyki. Bo oboje konsekwentnie realizują swoje pomysły także w warstwie wizualnej. Okładka albumu z tłoczeniami przypominającymi jakby skórę krokodyla, czy winylowa płyta w kształcie czerwonego serca to tylko niektóre z pomysłów Mayera. Również image Hawthorna wydaje się do muzyki, którą tworzy doskonale pasować. Fever Ray natomiast, perfekcjonistka w każdym calu, nie tylko dba o oprawę graficzną singli i albumu, ale tworzy ze swoich klipów opowieść, nadającą jej muzyce kolejny, głębszy wymiar. Jeszcze inną sprawą są koncerty Karin, gdzie wszystko odbywa się w mroku i cieniu, jakby na scenie odbywał się jakiś rytuał, albo misterium.

Panna Karin i Pan Mayer - moje dwie pierwsze tegoroczne, bezsprzeczne rekomendacje.

poniedziałek, 19 października 2009

Perły przed wieprze.

Jesień w pełni. Muzyki wydaje się dużo. Nadszedł czas, aby oddzielić ziarno od plew i wyłuskać to, co naprawdę wartościowe. Oto mój bardzo subiektywny muzyczny wybór. Będzie tu wszystko, co mi obecnie w duszy i w uchu gra.

Na początek Stimming z EPki "Stormdrum" - kawałek "Funk with me":












Jako drugi Newworldaquarium "The Force", w cudownym remixie Ame:












Trzeci track to "Vocal Chords", zapowiedź nowej płyty Claude Von Stroke'a:












Jako czwarty Martyn w remixie Sebo K, "Elden St":












I na koniec najrozkoszniejszy kawałek tej jesieni. Prosumer & Murat Tepeli, "U & I":



poniedziałek, 12 października 2009

Video konfrontacje.

Dziś będą trzy muzyczne obrazki. Trochę poszperałem ostatnio w jutjubie i znalazłem ciekawe rzeczy. Na przykład takie Zero 7. Dawno o nich nie słyszałem. Pamiętacie jeszcze "Simple things"? Chłopcy przypominają o sobie nową płytą "Yeah ghost". Tymczasem, mniej więcej od wakacji, w sieci krąży klip zrobiony na potrzeby singla "Everything Up (Zizou)" zremiksowanego przez Jokera i Ginza. Fajny obrazek, fajna muzyka...



Jest również kolejny singiel Miike Snow'a, o którym przypominam co pewien czas na blogu. Tym razem Panowie od Rogatego Królika nakręcili video do kawałka "Black & Blue". Obrazek całkiem ciekawy, szczególnie wart uwagi robot perkusyjny!



Wrzucam też klip do nowego Vitalic'a, o którym również długo nic słychać nie było. Jest wreszcie nowa płyta "Flashmob", był pierwszy singiel "Your disco song" (nie wstrząsnął mną specjalnie, najfajniejsze było chyba video). Teraz jednak przyszedł czas na drugiego singla i jest zdecydowanie lepiej. "Poison Lips" to electro petarda, hołd dla Giorgio Morodera i zdecydowany atak na wszystkie dancefloory.

piątek, 9 października 2009

Gigantyczny cyc Woodego Allena.

Bardzo się ucieszyłem, kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Wyborcza wyda cykl dwudziestu, starych i trudno dziś dostępnych filmów Woodego Allena. Postanowiłem zebrać całą kolekcję. Na razie mam trzy filmy: "Manhattan", "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie (ale baliście się zapytać)" oraz "Wrzesień", ale już chciałbym więcej, bo Allen wciąga i uzależnia. Kiedyś chyba go nie rozumiałem. Jego filmy wydawały mi się przegadane, inteligenckie i nudne. Dzisiaj jest inaczej. Mam wrażenie, że do Allena i do jego specyficznego poczucia humoru trzeba dorosnąć. Niektórzy będą się z jego filmów zaśmiewać, inni tylko wzruszą ramionami. Jak w przypadku "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie", który przypomina mi trochę antymieszczańskie filmy Bunuela przemieszane z czarnymi komediami Monty Pythona. Kilka scenek a każda odpowiada na jedno z pytań, związanych z tytułowym seksem, np. "Co się dzieje w trakcie ejakulacji?". Dla mnie powalająca jest ta z gigantycznym cycem, który atakuje swoje ofiary mlekiem, a także ta, w której Woody Allen gra w nietypowy dla niego sposób, włoskiego ogiera, który ma problemy z oziębłą żoną. Najbardziej szokująca, jak na rok produkcji filmu (1972) wydaje się jednak scenka z programem telewizyjnym "Jakie jest twoje zboczenie seksualne?", parodiującym głupawe teleturnieje amerykańskie. Woody Allen naigrywa się z poradników seksualnych, ale przede wszystkim z naszej zakłamanej obyczajowości i nieumiejętności mówienia o seksie. A także z "otwartości" mediów i chęci pokazywania wszystkiego. Pomimo upływu tylu lat, temat wciąż bardzo aktualny... "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie" to jednak przede wszystkim komedia, z zajebiście śmiesznymi gagami. Poniżej wklejam jedną z moich ulubionych, scenkę z wielkim cycem. I czekam na kolejne filmy z Wyborczej!

czwartek, 8 października 2009

Retro moda.

Oto projekt Serga Santiago oraz Tima Neville'a - Retro/Grade i dwa ich nowe tracki.

"Moda":




i "Zoid":





Moda na italo disco?

Ludzie i Krewetki.

Dystrykt 9 - film, który łamie skostniałe schematy, funkcjonujące od dawno w kinie science fiction. Trochę niefortunnie, reklamowany w Polsce jako nowy film Petera Jacksona (tak naprawdę Jackson jest tu tylko producentem) zrealizowany jest w konwencji reportażu CNN, dzięki czemu ma sie nieodparte wrażenie, że oto na ekranie oglądamy zdarzenia, które miały miejsce naprawdę. Pomysł jest przedni. 28 lat temu nad Johannesburgiem wylądował statek z kosmitami. Ponieważ nie okazali się oni agresywni, a jedynie ciekawi naszego stylu życia, zostali przez ludzie zepchnięci do ghetta, w którym egzystują do dzisiaj. Jednak los, który zgotowali Obcym ludzie, przestał im odpowiadać. Chcą wyprodukować paliwo do statku, który nadal spoczywa nad miastem, aby przy jego pomocy uciec z naszej planety. Kosmici nazywani są przez ludzi krewetkami i co najbardziej zaskakujące, zachowują się podobnie jak ludzie. Mają swoje domy, rodziny i dzieci. Kochają, tęsknią, złoszczą się, zazdroszczą, nienawidzą. Jednak stanowią dla ludzi zagrożenie, bo są jedną wielką niewiadomą, niewiele o nich wiemy. Dlatego zostają odizolowane, żeby można było się im przyjrzeć, zbadać je, zrozumieć. Ta chęć izolacji "obcych", "innych", tak charakterystyczna dla naszego gatunku, została w "Dystrykcie 9" pokazana doskonale. Kiedy ghetto zaczyna się rządzić swoimi prawami i trudno już ludziom je kontrolować, postanawiają "krewetki" przesiedlić. Nowym miejscem zamieszkania kosmitów ma być coś, co główny bohater, Wirkus, nazywa "obozem". Wirkus jest bardzo ciekawą postacią. Niepozorny, trochę ciapowaty, prostoduszny, nie żaden supermen o stalowych mięśniach, ale zwykły urzędnik, staje się z nadzorującego - uciekinierem. Z dobrego staje się "tym złym" i musi zamieszkać z Obcymi, bo tylko tam może czuć się bezpieczny. Gra toczy się o dużą stawkę. O zachowanie resztek "człowieczeństwa" i o prawdę. Oczywiście, "Dystrykt 9" jest filmem rozrywkowym, mamy więc wartką akcję, dobre efekty specjalne, sceny walki. Ale, na szczęście, dostajemy też ukrytą pod całym tym "tortem" głębszą refleksję, że największym zagrożeniem dla rasy ludzkiej jesteśmy... my sami. Fraza znana i często powtarzana, ale nie w kinie SF. Tym razem jednak, reżyserowi, Neillowi Blomkampowi, debiutantowi zresztą, udało się stworzyć film dla wymagającego widza, dla którego "rozrywka" w kinie to nie tylko pościgi, krew i łzy. Największa w tym zasługa scenariusza. W tym przypadku, sprawdziła się moja osobista refleksja, że dobry film rozrywkowy, musi być po prostu dobrze napisany. Kto jeszcze nie był, a kino SF lubi, niech idzie koniecznie!