piątek, 21 stycznia 2011

Kobiety na skraju.

Pamiętacie "Wstręt" Polańskiego, Carol Ledoux i jej umysł w stanie rozkładu? Pamiętacie duszną atmosferę tego filmu? Hipnotyczne, klaustrofobiczne ujęcia? A widzieliście "Pianistkę" Michaela Haneke? Erikę Kohut i jej sadomasochistyczne obsesje oraz chorą więź z Matką-Tyranem? Lubię oba te filmy, lubię wyraziste postacie skrzywionych kobiet, złamanych wewnętrznie, miotających się i walczących same z sobą...

Nina Sayers. Balerina, w jednym z najlepszych zespołów baletowych w Nowym Yorku. Zostaje poddana próbie. Być może dostanie rolę Królowej Łabędzi, w "The Swan Lake", ale czy będzie w stanie wcielić się w Czarnego Łabędzia? Czy udźwignie ciężar przemiany?

Aronofsky po raz kolejny robi to, co potrafi najlepiej - tworzy dosadne kino, łączy w jednym kotle różne gatunki, miesza je z sobą i wysmaża na koniec wysokokaloryczne danie. Kamera podąża za Niną niemal wszędzie, towarzyszy jej w każdej, nawet najbardziej błahej czynności. Ćwiczenia, ciągłe ćwiczenia, dążenie do perfekcji. Tylko tak można coś osiągnąć. Nina to wie. Ale czy do wszystkiego można dojść samemu nadludzkim wręcz wysiłkiem? Czy gdzieś nie przekroczy się granicy, której przekraczać się już nie powinno? Czy Nina wyrwie się wreszcie z klatki, w której zamknęła ją Matka? Czy opuści swój infantylny, różowy, pełen pluszowych miśków i króliczków pokój? Czy zmierzy się z Sobowtórem?

Carol u Polańskiego, dotknięta "wstrętem", panicznie bojąca się mężczyzn, dryfuje w stronę totalnego obłędu. Erika w "Pianistce" podcina sobie żyletką wargi sromowe, śni o kneblach, sznurach i rozkoszuje się bólem. Podobnie jak Carol dryfuje Nina. "Rozluźnij się" - mówi jej Nauczyciel, "popieść się, pobaw się sobą dziś wieczorem". Giętkie ciało baletnicy kontra spętana normami moralność. Czego boi się balerina? Mężczyzn, seksu, a może braku kontroli, zatracenia? Czemu jej atrybutami w "Czarnym Łabędziu" są pilnik, szminka i nożyczki? Jak blisko Ninie do Eriki?

"Czarny Łabędź" to doświadczenie kina w czystej postaci. Piękno teatralnego spektaklu, momentami wręcz doskonałe zespojenie obrazu z muzyką, świetna praca kamery, wirującej w tańcu, razem z Niną. Dreszczowiec, czarna baśń i horror łączą się z sobą, tworząc rewelacyjne widowisko. Im bliżej finału, tym robi się duszniej, mroczniej. Ostatnie sceny pokazują jak daleką drogę przeszła anorektyczna Natalie Portman. Jak wiele wysiłku musiało ją kosztować zmierzenie się z tą rolą. Rolą na miarę Oscara?
"Czarny Łabędź" to film dosadny i mocny, trzymający w napięciu, niepokojący, do obejrzenia kilkukrotnie, bo najlepsze smaczki nie są widoczne od razu, a refleksja nie przychodzi natychmiast. Film totalny?


Carol Ledoux, Erika Kohut, Nina Sayers. Trzy siostry. Trzy oblicza szaleństwa. Czy odważysz się zmierzyć z nimi wszystkimi?

11 komentarzy:

  1. "Ostatnie sceny pokazują jak daleką drogę przeszła anorektyczna Natalie Portman." Mhm, tylko zastanawiam się czemu, aby pokazać jak daleką drogę przeszła, Aronofsky posiłkuje się delikatnie mówiąc średnio subtelną symboliką w postaci wyrastających na ramionach bohaterki czarnych skrzydeł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Średnio subtelna symbolika? Że niby czarne skrzydła symbolizują zło? Według mnie to raczej sensowne i bardzo ładne rozwinięciem motywu przemiany w czarnego łabędzia, która dzieje się całkowicie w umyśle Niny. Tak samo zresztą jak zrastające się błoną palce u nóg, czy inne podobne kwiatki. Nie dorabiałbym do nich żadnej ideologii

    OdpowiedzUsuń
  3. Niczego nie dorabiam. Oczywiście miałam na myśli, że wyrastające skrzydła mają symbolizować dojście bohaterki do punktu, w którym na chwilę staje się "czarnym łabędziem". To moim zdaniem pretensjonalny i tandetny zabieg, który psuje film, podobnie jak inne fajerwerki wycudowane efektami specjalnymi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam inne zdanie na ten temat. Wspomniane przez Ciebie "fajerwerki" to jeden ze znaków rozpoznawczych stylu Aronofskiego, który lubi efektowne, nienaturalne obrazy i przesadną wręcz ekspresję. Wyrastające z pleców skrzydła są jednym z takich środków, tak jak mózg na peronie w "Pi", czy podskakująca lodówka w "Requiem dla snu". I bez tych zabiegów, które Aronofsky stosuje jak najbardziej świadomie, jego kino nie byłoby już tak angażujące i wpływające na psyche. A jeśli chcesz zobaczyć naprawdę pretensjonalne i tandetne sztuczki to proponuje obejrzeć "Mr. Nobody"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Julia, abstrahując od tematu, to fajnie się z Tobą dyskutuje:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja właśnie wcale nie uważam że byłoby mniej angażujące. Wręcz przeciwnie. Ale ale, doszliśmy chyba już do końca tego worka więc powiem jeszcze od siebie dwie rzeczy:

    1. Jeśli chodzi o propozycje to ja proponuję Animal Kingdom, rzecz jasna, jeśli jeszcze nie widziałeś, bo ja miałam okazję dopiero dziś.

    2. Raz było że całą noc żeśmy dyskutowali. W Brzeźnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaskoczyłaś mnie na maxa, bo myślałem, że rozmawiam z zupełnie inną Julią:) Takie uroki blogosfery... Animal Kingdom widziałem i bardzo bardzo mi się ten film podobał. A dyskusji w Brzeźnie to ja nie zapomnę chyba do końca życia:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie podzielam niestety Twojego entuzjazmu dla tego filmu. Skojarzenia z Carol ze Wstrętu czy też Eriką oczywiście nasuwają się, co postrzegam negatywnie, bo użyte nieudolnie przez reżysera niektóre zabiegi są odtwórcze. Porównania z tymi filmami są bardzo na wyrost. Psychoanalityczna symbolika u Aronofskiego to niesmaczny patos i widowiskowość. Jeśli to był celowy zabieg, to mogę to wytłumaczyć sobie tylko próbą szerokiego dotarcia do masowej publiczności. Brakuje mi w tym filmie subtelności i przede wszystkim dobrej gry aktorskiej. Natalie Portman miota się pomiędzy miną naburmuszonego dziecka i pełnymi teatralności spojrzeniami. Taka płytka uczuciowość i ograniczone wyrażanie siebie jest dla mnie niewystarczające. Temat był znakomitą bazą pod interesujący i głęboki film, szkoda że nie został lepiej wykorzystany.

    OdpowiedzUsuń
  9. Julia i Juliko kontra Julian. Robi się ciekawie...

    OdpowiedzUsuń
  10. lubię ciekawie powymieniać opinie :) pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja jestem z Tobą, Jull, właśnie obejrzałam film i Twoją recenzję zostawiłam sobie na potem. Mnie zachwyciła Nina. A co do wyrastających skrzydeł - Ozon to na pewno nie wie, jak tego typu środki stosować

    OdpowiedzUsuń