poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Fame.

W lipcu i sierpniu we Włoszech, po raz drugi odbył się letni festiwal streetartowy w miejscowości Grottaglie. Miasteczko znane jest z swoich tradycji ceramicznych, dlatego w tym roku oprócz ścian, zaproszeni artyści ozdabiali swoimi pracami również wykonane przez lokalnych artystów naczynia. Festiwal nazywa się "Fame", przy czym nazwa to szczególna. Otóż "fame" w angielskim oznacza "sławę". Artyści ulicy odżegnując się od sławy i stawiając na anonimowość, z pewnością nie chcieliby, żeby ich festiwal tak się nazywał. I tu tkwi cały paradoks, bo "fame" po włosku oznacza "głód, pragnienie". Gra ze słowami, z konwencją, ze stereotypami? Grottaglie może stać się wkrótce mekką streetartowców. Na tak małej przestrzeni powstają bowiem prace zupełnie niesamowite. Festiwal nie zakłada ram czasowych (zaproszeni artyści malowali od 1 do 4 tygodni), najważniejsza jest nieskrępowana niczym inwencja twórcza. Kilka jej przykładów poniżej...

Erica Il Cane:


Blu:




Conor Harrington:


Lucy McLauchlan:

Beat13 / Lucy McLauchlan - Fame Festival 2009. from Beat13 on Vimeo.

Radio epopeja.

Właśnie przesłuchałem nowe wydawnictwo Dj'a Hell'a zatytułowane "The Dj". Utwór ten pochodzi z dwupłytowego, ostatniego albumu Helmuta, "Teufelswerk" i był zdecydowanie tym, który wywoływał w ocenie albumu najgorętsze dyskusje. A to ze względu na wokal P.Diddiego, który gościnnie udziela się w tym tracku. Przyznaję, że mimo iż Diddiego (czy jak go tam jeszcze nazwać) nie darzę sympatią, w tym kawałku jego wokal , poddany odpowiedniej obróbce, brzmi całkiem ciekawie. Na Ep'ce oprócz oryginału znajdują się jeszcze cztery remiksy, z czego najważniejsza jest zapierająca dech w piersiach, dwudziestoośmiominutowa wersja Radio Slave, który zrobił z utworu Hella mały majstersztyk. Słowa są tu zbędne, dlatego czym prędzej zapraszam do odsłuchu. Całość do pobrania tu. Na koniec wspomnę jeszcze tylko, że pozostałe remiksy przygotowali Jay Haze, Paul Woolford i Deetron. Piona!

niedziela, 30 sierpnia 2009

Don't you remember the future?

Jamie Jones zaprasza w podróż do przyszłości. Mamy rok 2016 i posmak futuryzmu czujemy już od pierwszego kawałka. Concept-album "Don't you remeber the future", bo tak trzeba nazwać dzieło Jones'a to jeden z najlepiej przemyślanych wydawnictw w 2009 roku. Słuchać należy kilkakrotnie i nie odpuszczać. Tracki są zmiksowane ze sobą, co nadaje im kształt niekończącej się podróży... Co się na nią składa? Właściwie wszystko co w obecnej muzyce elektronicznej ważne. Są kosmiczne harce (singlowy "Summertime" z Ost & Kjex, czy "Sand Dunes" - nogi same rwą się do tańca), ale po nich nadchodzi czas na miękkie lądowanie (bardzo dobry "Absolute Zero" z Alison Mars na wokalu). Jamie nie gardzi również oldschoolowym electro (świetny featuring z Egyptian Lover - video poniżej). Generalnie ta płyta to 60 minut doskonałej zabawy. Jeśli podobała Wam się "Odyseja kosmiczna 2001" Stanleya Kubricka to powinniście być usatysfakcjonowani...

Chemitex-Stilon.

Dziś byłem u moich rodziców i w jednej ze starych szaf znalazłem to:





Jest to taśma magnetofonowa, produkowana w Polsce przez Zakład "Chemitex-Stilon" w Gorzowie Wielkopolskim, w czasach młodości naszych rodziców popularnie zwana "stilonką". Otóż, niedawno w necie trafiłem na projekt Littlepixel, który polega na tym, że okładki płyt CD znanych wykonawców zamienia na okładki książek. Tyle, że te książki wyglądają dokładnie jak nasze polskie "stilonki" do magnetofonów szpulowych. Zresztą oceńcie sami.











Jak Wam się podoba taki "retro-art"?

wtorek, 25 sierpnia 2009

Czarno-czerowno-białe.

Dziś w roli głównej Motomichi Nakamura. Najpierw jego praca dla hardcorowego Otto Von Schirach'a.



Jako następny - klip do "We Share Our Mother's Health" The Knife.



I na koniec dwie reklamy Nakamury zrobione na zlecenie rodzimej Heyah.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Kompaktowe kropki.

Co roku w połowie sierpnia trafia w moje uszy melancholijne techno z Kompaktu w postaci składanki "Total". W tym roku to już okrągła, dziesiąta rocznica. Dobry czas na małe podsumowanie. Wszystko zaczęło się około 12 lat temu, gdy w Europie królował acid i zdecydowanie mocniejsze brzmienia. Wówczas to muzycy, skupieni wokół Studio 1: Wolfgang Voigt, Michael Mayer oraz Jürgen Paape założyli wytwórnię i sklep płytowy Kompakt. Kto by pomyślał, że będzie to wylęgarnia tylu młodych talentów, kolebka nowoczesnego minimalu i tak zwanego "Cologne Sound"...Przez te 10 lat Kompakt nie przestawał mnie zadziwiać.


Najpierw był Michael Mayer i jego znakomity set "IMMER". Potem nieodżałowane Closer Musik z doskonałą czarną płytą "After Love".

Closer Musik - Maria(from "Total 4")


Następni w kolejce: The MFA (czy ktoś ich jeszcze pamięta i czy ktoś wie, co się z nimi stało?).

The MFA - The Difference It Makes (from "Total 6")


Oraz wierni wytwórni od samego początku: Superpitcher, Jurgen Pappe, Gui Boratto, Justus Kohncke. I przyjaciele, nagrywający równolegle gdzie indziej, jednak do Kompaktu zawsze powracający: Dj Koze czy Ada.

W tym roku "Total 10" jest równie dobry, co w latach poprzednich. Moi faworyci to Matias Aguayo i jego "Walter Neff", Dj Koze z "40 Love", Ada & Raz Ohara z "Lovestoned", Sam Taylor-Wood z "I'm love with a German Film Star" w remiksie Gui Boratto oraz debiutanci Georg Conrad & Marius Bubat aka Coma z kawałkiem "Sum"...




Oby "kropki" cieszyły mnie jeszcze przez następną dekadę...

Little people.

Slinkachu z UK wymyślił sobie projekt streetartowy, inny niż wszystkie. Bo to jest "A tiny street art project". Małe ludziki w wielkim świecie. Efekt powalający! Kilka fotek poniżej. Więcej szczegółów na stronie.













środa, 19 sierpnia 2009

Perły i ogórki.

Sezon ogórkowy ma to do siebie, że ukazuje się wówczas stosunkowo mało płyt. Ci jednak, którzy muzyką żyją okrągły rok, mają wreszcie czas, żeby nadrobić zaległości, przesłuchać rzeczy dotychczas zaniedbane, dotrzeć do tych zapomnianych, albo dać powtórną szansę tym, które się wcześniej skreśliło. Dlatego lubię sezon ogórkowy. Bo między ogórkami można zawsze znaleźć perły. Tylko trzeba się nad nimi trochę pochylić. I dać sobie czas. Tak więc poniżej moje mocno subiektywne podsumowanie z polowania na perły w sezonie ogórkowym:

1. Na początek rzecz, która przy pierwszym podejściu mnie nie zachwyciła. Musiał ten album u mnie wybrzmieć razy kilka, żeby nabrać wyrazu i mocy. Jest to nowy LP Joakima "Milky Ways" - od razu ostrzegam, muzyka to nie dla wszystkich. Nie ma tu elektronicznych harców, jest raczej elektroniczny eksperyment. Raczej new wave, czy new pop pomieszany z jakimś dziwacznym krautrockiem, jakimiś toksyczno-tropikalnymi dźwiękami, zapodanymi na oldschoolowym, komputerowym instrumentarium. Łakomych dźwięków niestandardowych zapraszam do odsłuchu, bo naprawdę warto!


2. A Made Up Sound - Archive EP. Nie pamiętam w jaki sposób ta epka znalazła się na moim twardym. Jedno jest pewne, chyba trochę sobie poczekała zanim wybrzmiała w głośnikach. Zachwyt nastąpił już po pierwszym kawałku, utrzymał się przy drugim, maksimum osiągnął przy trzecim, a przy czwartym przeszedł w czystą euforię. Nie wiem czy to jeszcze deep house, czy już może jakiś lekki dubstep, ale wyczuwam u tego Pana (prawdziwe imię i nazwisko: Dave Huismans) radość płynącą z gięcia dźwięków. Poniżej, próbka jego możliwości, a całość do pobrania tutaj.

A Made Up Sound - On & On


3. Kompletnie przeoczona przeze mnie EP'ka Solomuna wydana w 2008 roku dla Compost Records. Beat bardzo ładnie wibruje w małżowinie i wokalnie też niczego tu nie brak.
Posłuchajcie!



4. Motor City Drum Ensemble - Raw Cuts 5 & 6. Dowód na to, że w sezonie ogórkowym ukazują się jednak smaczne dźwięki. Świeżutka Ep'ka od Motor City Drum Ensemble, z bardzo dobrymi dwoma trackami, przywracającymi wiarę w moc deep house'u. Czarodziejskie!



Na koniec pozamuzyczne info dla wszystkich spragnionych wieści o tym, co u mojej "córeczki". Zatem Kreska ma się dobrze, jest zdrowa, została odrobaczona i odpchlona przez pobliskiego weterynarza. Załatwia się do kuwety i kipi energią, którą wyładowuje wieczorami gdzie popadnie lub nocą, na mojej głowie. Zdecydowanie się już u mnie zadomowiła i chyba nie zamierza się przeprowadzać... Założyła sobie też profil na facebooku, bo to kotka nowoczesna, nie żaden tam piecuch:)

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Kreska.

Dziś był taki niezwykły dzień, z serii tych, co to spływa na Ciebie jakaś dziwna, nie wiesz skąd, karma. Zaraz po pracy zostałem porwany na obiad do niezwykłej Ruderki w willowej dzielnicy Gdyni. Tam po przygotowaniu obiadu wraz z gospodynią i po konsumpcji tegoż, objawiła mi się dwu lub trzy-miesięczna kotka, z tych trójkolorowych, biała w czarne i rude łatki. I się ze mną spoufaliła na tyle, że już u mnie na kolanach została. Była to kotka porzucona, lub kotka z domu zbiegła (wychudzone nieboże, brudne i smutne), taka, co zdecydowanie potrzebowała opieki i wsparcia. Jako, że od tygodnia jestem słomianym wdowcem bo moja kobieta udała się, jak już niektórym wiadomo, do Kraju Świeżo Ściętej Trawy, zdecydowałem się roztoczyć kordon sanitarny nad niebożyną kotką i tak oto przekroczyła ona przed godziną próg mojego domu i jak dotychczas czuje się tu nad wyraz dobrze (właśnie skonsumowała kawałek salcesonu i odkryła ożywczy smak świeżej wody z kranu). Jutro dalszy ciąg tej opowieści, bo teraz wymęczony opieką udaję się do swego łózka a Kreska, dla znajomych Krecha (bo tak kotka znaleziona została nazwana) na swoje legowisko, które umościła sobie w międzyczasie na stercie torebek, w szafie mojej M.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Filmy mojego życia.

Pod każdym względem to lato jest mocno filmowe. Po raz pierwszy byłem na Nowych Horyzontach, choć plany takowe snułem dużo wcześniej to udało się je zrealizować dopiero w tym roku. Dużo o filmach myślałem i dużo dobrych filmów widziałem. Czytam też książkę, która o filmach opowiada i która filmom, jakie w życiu oglądamy nadaje większy sens. Filmy bowiem są nośnikami naszej pamięci. Z każdym obrazem, który widzieliśmy kiedyś w kinie coś nam się kojarzy, jakieś zdarzenie, jacyś ludzie, jakieś rzeczy... "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta (bo o tej książce mowa) jest powieścią opartą na bardzo fajnym pomyśle. Jej bohater, Beltran Soler spotyka w czasie swojej podroży do Japonii tajemniczą kobietę, która proponuje mu spisanie historii swojego życia na podstawie filmów, które w życiu oglądał. Nasz bohater zaintrygowany tym pomysłem cofa się do lat swego dzieciństwa i przypomina sobie zdarzenia, których był świadkiem. Ocenia je zawsze w kontekście obrazów, które widział wówczas w kinie lub w telewizji. Bo filmy niosą z sobą zawsze wiele ciekawych spostrzeżeń i obserwacji o czasach, w których powstały. Ma książka Fugueta niesamowitą siłę. Zmusza bowiem do spojrzenia również i na nasze własne życie przez pryzmat filmów. Wczoraj wieczorem usiadłem zatem z karteczką i ołówkiem w dłoni i zacząłem wypisywać te obrazy, które pamiętam z dzieciństwa, które wiążą się z czymś dla mnie ważnym. Pierwszy polski film, na który zabrała mnie mama do kina - "Akademia Pana Kleksa". Scena z inwazją wilków - nie do zapomnienia. Każdy kto widział, wie o czym mówię. Pierwszy film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie - "Goonies". Pamiętam jak dziś, że usiadłem wtedy w fotelu i nie poruszyłem się aż do momentu, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Pierwszy film, na który poszedłem do kina sam - "Willow". Kto pamięta Vala Kilmera w roli Madmartigana? Pierwszy film, który spowodował, że chciałem przeczytać książkę na kanwie której powstał - "Powrót do przyszłości". Pierwszy film, po którym bałem się zasnąć - "To" na podstawie powieści Stephena Kinga, z postacią Pennywise’a - Tańczącego Klowna. Kilka miesięcy temu w jakimś artykule w "Machinie" przeczytałem, że ten Klaun był słaby i wcale nie był straszny. Być może dla autora tego artykułu, ja w wieku 11 lat miałem inne zdanie. Potem pierwszy film o Batmanie... Pamiętam jeszcze "Wejście smoka" z Brucem Lee. I jakiś taki podniosły nastrój, gdy ten film puszczano w telewizji. Wszyscy oczekiwali na niego z wypiekami na twarzy. Nawet babcia, która najbardziej lubiła "kino nocne". Potem pamiętam "Syreny" z Cher, "Czarownice z Eastwick" z Jackiem Nicholsonem oraz jeden z pierwszych filmów Tima Burtona - "Beetlejuice". I chyba wtedy zakochałem się w kinie na zabój, a może to zdarzyło się już wcześniej, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć tego właściwego momentu.

Oprócz filmów sensu stricto pamiętam jeszcze serial, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Puszczali go wtedy w czasie ferii zimowych. Były to "Kroniki z Narnii" z 1988. Już sama czołówka wywoływała u mnie dreszcze... Oglądanie tego serialu było swoistą celebracją. Życie stawało się wtedy zupełnie inne (szczególnie gdy ktoś obdarzony był rozwiniętą wyobraźnią;). Czy dzisiaj dzieciaki też tak mają?



Zresztą dziwne to były czasy. Bo jak rozumieć mieliśmy wtedy "pamiętnik młodego zielarza", "święto pierwszej pigułki", "przylądek aptekarski" czy "magistra pigularza" z "Pana Kleksa"?

środa, 12 sierpnia 2009

Bad Trip.

Bad trip (ang. zła podróż) - określenie na przerażające lub trudne doświadczenia po zażyciu substancji psychoaktywnej, głównie psychodelików. Przejawia się jako halucynacje, urojenia oraz napady lękowe różnego stopnia. Według Timothy Leary'ego (znany orędownik prowadzenia badań nad narkotykami psychodelicznymi, autor ksiązki "Polityka ekstazy") zwykle dotyka użytkowników substancji odurzającej, którzy nie mają wiele doświadczeń z nią związanych oraz jest spowodowane przez nieodpowiednie "set & setting" lub przez ogólne napięcie emocjonalne. [za: Wikipedia]

A teraz przykład w obrazkach. Bohaterami są członkowie wspominanego przeze mnie niedawno duetu YACHT, przedstawiciele gatunku zwanego "krzywym popem". Mowa o ich klipie do utworu "Psychic City (Voodoo City)", który właśnie ujrzał światło dzienne. Obraz nawiązuje do dzieł surrealistów, fantastów i dziwaków współczesnego kina. Mnie od razu skojarzył się z Alejandro Jodorowskim. Kto widział jego "Świętą Górę", ten od razu zobaczy podobieństwa. Kto zaś nie widział żadnego filmu Jodorowskiego, ten nie wie czym jest "bad trip"... Krzywego oglądania!


poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Cud nad Wisłą.

Wczoraj zakończyły się trzy najfajniejsze dni tegorocznego lata. Zakończył się Audioriver Festiwal 2009. Udało się właściwie wszystko, począwszy od pogody (cały czas świeciło słońce), poprzez kwatery (niech miejsce, w którym mieszkaliśmy pozostanie słodką tajemnicą), aż do samych występów, które można było w Płocku usłyszeć. Ale po kolei...



Piątek - dzień pierwszy.

W porównaniu z sobotą mniej ciekawy, aczkolwiek zapewne z powodu sporej ilości zgromadzonej energii, bardziej intensywny. Zaczęliśmy od My My. Live Act bardzo dobry, pozostawiający jednak mały niedosyt. Na szczęście to była tylko rozgrzewka, przed tym, co miało się dopiero wydarzyć. Efdemin zagrał średnio i szybko wybyliśmy z Cirkus Stage, aby udać się na koncert Zoot Woman (chyba jednak nie na ten festiwal) oraz na występ Dub FX'a, który zgromadził tłumy. Czyżby siła MySpace'a? Nie zdawałem sobie sprawy, że ten fenomenalny beatboxer przyciągnie do Hybrid Tent aż tylu ludzi... Czas jednak mijał nieubłaganie i trzeba było się przemieszczać na Daniela Bella, jednego z najciekawszych artystów na AR 2009. Bell nie zawiódł moich nadziei, zagrał rewelacyjnego live'a, bawił się przetwarzaniem własnego głosu, eksperymentował. Jeden z najodważniejszych występów w line-upie. Następny w kolejce był Radio Slave i właściwie nie wiem, jak to się stało, że umknął mi jego set prawie w całości. Miała być chwilowa ewakuacja pod główną scenę, żeby zobaczyć Hella. A stanęło na tym, że zostaliśmy na Hell'u do końca. Czy zagrał aż tak rewelacyjnie? Zagrał bardzo dobrze - to fakt niezaprzeczalny. Nie tam żadne electro, raczej fajne, miękkie minimale. Bardziej w duchu Kompaktu niż Gigolo. A im dalej w las, tym było ciekawiej. Winą jednak za brak powrotu na Radio Slave'a obarczyć trzeba płocką skarpę, bardzo wygodną, porośnięta trawą, gdzie lokalizują się często najciekawsze festiwalowe jednostki (co najdobitniej miałem okazję uświadczyć rok temu, gdy przegadałem z nowo poznanymi ludźmi dwie godziny, a dziś już kompletnie ich nie pamiętam:) Dodatkowo skarpa ta charakteryzuje się dobrą widzialnością i słyszalnością, co jeszcze tylko potęguje jej atuty. Zagorzali audioriverowcy wiedzą, o co chodzi. Wróciliśmy zatem do namiotu, kiedy Radio Slave schodził już zza decków, a jego miejsce zajmował Joris Voorn. Chyba najlepszy występ w piątkową noc, podkręcony do maximum, spowodował, że wszyscy w ekipie powstali "z martwych" i tańczyli (choć jak wiadomo na plaży nie tańczy się łatwo). A na koniec zmęczeni polegliśmy przed namiotem, słuchając Jacka Sienkiewicza. Właśnie wschodziło słońce, Jacek powoli się rozkręcał, wybrzmiewały dźwięki z "Modern Dance", robiło się coraz cieplej, coraz senniej... Niestety, w sobotę nie dane mi było pospać. Pomysł ze sceną na rynku jest oczywiście fajny, bo spowodował, że Audio River żyło muzyką również za dnia. Dla tych jednak, co wynajmowali pokoje w okolicy Starego Rynku i chcieli choć na godzinę zmrużyć oczy, okazał się przekleństwem. Bo skoro się nie spało w ogóle, to trudno dać radę następnej nocy. W końcu nie ma się już 15 lat, a trochę siwych włosów zaczęło już porastać skronie...

Sobota - dzień drugi.

Mimo "drobnych " problemów ze snem - dzielnie stawiłem czoła dniu następnemu. Zaczęło się od The Mole. Bardzo dobry live. Colin wił się po scenie, próbując okiełznać wszystkie swoje "maszyny" oraz dwa decki. A z głośników sączył się pozytywnie nakręcający deep house w najlepszym wydaniu, przeplatany niesamowitymi wokalizami. Lepszego początku nie można sobie było wymarzyć... Po Colinie zaczął Ewan Pearson, zdolny to producent i remixer, jednak jako dj jest mocno komercyjny i zmęczył mnie już po trzecim kawałku. Może i dobrze, bo załapałem się na Joakima, który razem ze swoim live bandem zagrał naprawdę fajny koncert. Najciekawsze było jednak wciąż przed nami. Bo po sporym opóźnieniu na głównej scenie zainstalowali się wreszcie Moderat. Mimo, iż wiedziałem, że będzie dobrze, to i tak nic nie odda tego, co przeżyłem w trakcie tamtej godziny. Zdecydowanie najlepszy występ na tegorocznym AR! Magia i czary. Zamurowało mnie, wbiło w ziemię i ścisnęło mi gardło. Było ciepło, a jednak miałem dreszcze. Majstersztyk, po prostu. Doskonale nagłośnienie, narastająca motoryka, od leniowego "A New Error", aż po niesamowity koniec. I dodatkowy bonus, którego się nie spodziewałem. W samym środku występu usłyszałem jeden z moich najukochańszych kawałków - "Let your love grow" Modeselektora. Na osobną wzmiankę zasługują oczywiście wizualizacje kolektywu Pfadfinderei. Piękne. Doskonale oddawały klimat muzyki i uzupełniały ją, tworząc zwartą, niesamowitą, najlepszą jakość. Czy muszę pisać, że po czymś takim trudno już było zrobić na mnie jeszcze wrażenie? Wprawdzie Ryszard Wielki się starał, i światełka miał ładne. I początkowo bardzo mi się podobało, i miałem jeszcze nadzieję... Tylko, że już fizycznie nie dawałem rady. O godzinie 4:00 zakończyła się moja przygoda z Audioriver by night (jeszcze raz przepraszam za niestawiennictwo, Plum). Wszystko ma jednak swoje złe i dobre strony. Tak więc mimo, że nie dane mi było usłyszeć Holdena, to jednak wyspałem się wreszcie w ciszy i spokoju i wstałem na chwilę przed tym, jak na Rynku instalowali się za deckami następni Dj'e.

Niedziela - dzień trzeci, ostatni.

To dzień powrotu, ale też dzień obserwacji i podsumowań. Miałem chwilę, żeby poobserwować ludzi wracających do domu, żeby posłuchać co mówią, jak się cieszą, jak podsumowują to, w czym dane im było właśnie uczestniczyć. Wniosek wypływa z tego wszystkiego jedny. Nie widziałem ani jednej niezadowolonej "gęby", wszyscy z którymi rozmawiałem wypowiadali się entuzjastycznie, byli syci i szczęśliwi. Audioriver to festiwal pozytywnie nakręcający, dający energię na cały następny rok. Nic dziwnego, że wszyscy żegnali się w Płocku słynnym "do zobaczenia za rok!" Nawet Pani w Żabce, gdy powiedziałem, że do ceny papierosów brakuje mi kilkudziesięciu groszy oznajmiła "odda Pan w przyszłym roku!" i uśmiechnęła się szeroko. Zatem, oby do Audioriver 2010. Życzyłbym sobie, żeby pojawić się wówczas w Płocku w podobnej, jak w tym roku ekipie totalnych wariatów, bo było mi z nimi aż za dobrze:)

Żałuję tylko, że moja M. nie mogła zobaczyć Moderata na żywo, bo pewnie umarłaby z wrażenia. Musiała się niestety udać do Kraju Świeżo Ściętej Trawy w celach czysto zarobkowych. Nie samą muzyką przecież człowiek żyje...

czwartek, 6 sierpnia 2009

Kierunek : Płock!

No i wreszcie zaczyna się. Już za 45 minut koniec pracy. Już za 9h pociąg do Płocka. Będziemy tam rano, żeby wszystko dobrze obczaić i żeby się dobrze nakręcić, na to, co stanie się wieczorem. Line up znam prawie na pamięć, a i tak nie wiem ostatecznie, gdzie mnie uszy poniosą, co zobaczę, a czego nie zdążę. Bo pewien jestem tylko jednego, że będzie to muzyczne wydarzenie roku! Ekipa skompletowana, wiele ziomów zapowiedziało też, że będzie na miejscu. Mam wrażenie, że jadą tam wszyscy. Bo w pierwszy weekend sierpnia wszystkie drogi prowadzą do Płocka:) Poniżej wklejam godzinową rozpiskę, być może ktoś jej jeszcze nie ma. Relacja oczywiście po powrocie. A tymczasem: cest la vie!





Dzień 1. Piątek, 7.08

AUDIORIVER BY NIGHT

MAIN STAGE
19:30 – 20:30 Akaone
20:30 – 21:30 Capitan Commodore
21:30 – 22:30 Beats Friendly live
22:45 – 23:45 Crazy P live
00:00 – 01:00 Zoot Woman live
01:15 – 02:15 The Whip live
02:15 – 04:15 DJ Hell (International Deejay Gigolo Records)
04:15 – 05:30 Jarek Czechowski

CIRCUS TENT
19:30 – 20:30 Luke Hiero vs Pavlo vs Ice
20:30 – 21:30 Fresh
21:30 – 22:30 Glasse
22:30 – 23:30 MyMy live (Playhouse, Berlin)
23:30 – 01:00 Efdemin (Dial, Berlin)
01:00 – 02:00 Daniel Bell live (7th City / Accelerate, Detroit)
02:00 – 04:00 Radio Slave
04:00 – 06:00 Joris Voorn (Green/Sino, Netherlands)
06:00 – 08:00 Jacek Sienkiewicz

HYBRID TENT
20:00 – 21:00 Mortem
21:00 – 23:00 Cls & Wax + K-Size ft. Stamina MC
23:00 – 00:00 Mistabishi (Hospital Rec., UK)
00:00 – 01:00 Dub FX
01:00 – 03:00 Rusko b2b Caspa ft. MC Rod Azlan
03:00 – 04:00 Chase & Status ft. MC Rage
04:00 – 05:00 Seba & Paradox live ft. Robert Manos
05:00 – 06:00 Silent Witness (Metalheadz, DNAudio, Commercial Suicide, Quarantine)
06:00 – 07:00 Tommy & 1AM

Dzień 2. Sobota, 8.08

AUDIORIVER BY NIGHT

MAIN STAGE
20:00 – 21:00 Eltron John
21:00 – 22:00 Maximilian Skiba
22:00 – 23:00 Kamp!
23:15 – 00:00 Joakim & The Disco (Versatile / Tigersushi, France)
00:15 – 01:15 Moderat live (BPC, Berlin)
01:30 – 03:00 Dirtyphonics live (AudioPorn, France)
03:00 – 04:30 Alix Perez & Commix ft. MC Stamina (Shogun Audio / UK)
04:30 – 05:30 MacBeat ft. Marv MC

CIRCUS TENT
19:30 – 20:30 Eli & Bshosa
20:30 – 21:30 Mic Ostap
21:30 – 22:30 Catz‘n Dogz
22:30 – 23:30 The Mole live (Musique Risquee, Wagon Repair)
23:30 – 01:00 Ewan Pearson
01:00 – 02:00 Gui Boratto live (Kompakt)
02:00 – 04:00 Richie Hawtin (MINUS, Berlin/ m-nus.com)
04:00 – 06.30 James Holden (www.bordercommunity.com)
06:30 – 07:30 Poziom-X

HYBRID TENT
20:00 – 21:30 Etiop
21:30 – 23:00 CIA live
23:00 – 00:00 Dawid Szczęsny & Sonus
00:15 – 01:15 Raz Ohara And The Odd Orchestra live
01:30 – 02:30 Telefon Tel Aviv live
02:30 – 03:30 Shed live
03:45 – 04:45 Ulrich Schnauss live
04:45 – 06:00 An On Bast

A na koniec dla tych, co się jeszcze zdecydować nie mogą - jeden z najważniejszych wykonawców na AR 2009 - Moderat - z fragmentem live act'u, jaki wykonał na tegorocznym Festiwalu Mutek. Oby w Płocku było podobnie...



Piona!

Naga prawda.

Oto kolejny z naśladowców Banksy'ego - Above. Kilka jego prac poniżej. Parę widziałem na własne oczy na uliach Lizbony - robią wrażenie.
















Najbardziej podoba mi się jednak ostatni pomysł, gdzie kreska jest tylko jednym z elementów całościowej instalacji. Czy coś takiego można nazwać streetsculpture lub streetperformance?

THE NAKED TRUTH from ABOVE on Vimeo.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Weeding & shitting in Breslau.

Na początku był bar Bumerang, gdzieś pod Toruniem, w którym serwowano weeding. I ten weeding stał sie jednym ze słów kluczy wrocławskiej wycieczki (innym była Karma, o czym pisze Steven). Pierwszy z popełnionych grzechów był taki, że zapomniałem zapłacić za obiad swój i M. Po czym oddaliłem się z miejsca przestępstwa. A potem grzechy można by wyliczać długo i palców obu dłoni zapewne by nie starczyło. A jak są grzechy to wiadomo, musi być też kara. Zbyt dużo weedingu = shitting dnia następnego. I kara przyszła jak grom z jasnego nieba. Z najlepszego chyba filmu Nowych Horyzontów (szwedzkie "Białe Szaleństwo") musiałem wyjść bo nie działała klima i zimny pot wystąpił mi na czoło, co w konsekwencji przerodziło się w okupację kinowego kibla i shitting razy tysiąc. Na szczęście ziomale, z którymi na wycieczce byłem i moja M., która do trzeźwo myślących osób należy, zaprowadzili mnie do knajpy meksykańskiej, gdzie zjadłem ostrą, aztecką zupę z awokado i chilli, i stan mój ze zjebanego zamienił się w euforyczny. Na szczęście zbliżał się już wieczór i koncert, który miał stanowić kwintesencję wyjazdu. Niestety wraz z koncertem zbliżała się też burza. I oczywiście zbyt dużo złej karmy, która przez uczestników wycieczki została wysłana, spowodowało, że lunęło akurat wtedy, kiedy koncert miał się zacząć. Koniec końców, po godzinnym opóźnieniu live act Junior Boys w końcu się odbył. I był to jeden z najbardziej zajebistych koncertów, jakie me uszy słyszały. A w dodatku za niewielką sumkę kupiłem sobie jeszcze winyla "Begone dull care" (dzięki MOO, która obczaiła go pierwsza). I z tej radości spiłem się nalewką Pani Kierownik naszej szacownej wycieczki, która tenże nalewkę wcześniej wraz ze swym mężem przygotowała. Po tych wszystkich przygodach był jeszcze Jeff Milligan, który grać miał ponoć z czterech decków, a zagrał z dwóch, dopóki strugi deszczu nie zalały mu sprzętu i zmusiły do zejścia ze sceny. A dnia następnego powrót do domu z chorym Stevenem (mam nadzieję, że już teraz zdrowym karma!).

Wszystkim uczestnikom tego niecodziennego zdarzenia, jakim był wyjazd do Breslau i wspólne odkrywanie Nowych Horyzontów, należą się tu solidne podziękowania. Mam nadzieję, że zapoczątkowaliśmy tym samym "nową, świecką tradycję" i może w tym samym składzie wyruszymy znowu za rok? Co myślicie?

Piona!