Kim Nowak, nowy projekt Fisza ma taką piosenkę "Szczur", w której Fisz śpiewa mniej więcej tak:
"Gdy się nie wysypiam mam szczurzą twarz/ Niebo jest czarne, nie ma na nim gwiazd/ W poduszkach chowam chmury zamiast piór/ Kina i apteki wpadają mi do ust/ I chodzę przez sen, pracuje przez sen/ Setki kilometrów robię kiedy śpię/ Biegnę po dachach, przechodzę przez drzwi/ Dziwne historie dzieją się gdy śpisz..."
Parę dni temu ukazał się nowy album Matthew Dear'a, na którym można znaleźć taki tekst:
"I'm...I'm a monkey
Frozen in my monkey dream
It's time...time to monkey
Lost in our monkey sleep"
Kiedy usłyszałem całość po raz pierwszy, płyta wydała mi się co najmniej dziwna. Możliwe, że spodziewałem się wesołej "Asa Breed", a może po prostu nie wiedziałem, czego się spodziewać... Pierwsze wrażenie wzrokowe, czarna okładka, z czarną, rozmazaną, niczym senna zjawa twarzą Dear'a podsuwa już pierwsze skojarzenia. Potem tytuł: "Black City". Sam Matthew mówi tak:
"(Black City is) a darkly playful sound-world that envelops the listener like the arms of a malevolent lover"
Słucham drugi i trzeci raz i chyba zaczyna działać. Coś magnetycznego wciąga w ten czarny, smolisty świat. To nie jest prosta płyta, oj nie. Niby znowu synth-pop, niby znowu ten dear'owy dziwny, pokręcony pop, z tak trudnym do opisania, tak trudnym do podrobienia wokalem. Ale chcę znowu do tego pokręconego świata wracać - to świat jak ze snów, tu chyba kryje się klucz do całości. Czasem jak z koszmaru, dudniący w rytm walącego serca, by za chwilę zwolnić, jakby się ugrzęzło w błocie. Akcja zwalnia lub zatrzymuje się za chwilę. Ciągnące się w nieskończoność karmelowe cukierki... I potem jakaś bajka, ale bez kolorów, bo to świat bez logiki, bez zasad, urzekający dziwactwem, świecący odbitym światłem księżyca...
Tak sobie myślę o tej płycie, takie mi, gdy jej słucham, przychodzą do głowy obrazy. To może być "czarny koń" wśród tegorocznych albumów, bo nabiera wyraźnych kształtów dopiero gdy się go lepiej pozna. Przy pierwszym kontakcie może nawet niektórych odstraszyć... Nie ukrywam, że takie płyty lubię najbardziej. Rozciągnięte w niejednorodnej muzycznej przestrzeni, nasuwające niejednoznaczne, różnorodne skojarzenia... A takie jest "Black City" - miasto snów, w którym biega się po dachach, przechodzi się przez drzwi. W którym pokonuje się tysiące kilometrów, żeby dotrzeć do celu. Miasto-sen, w którym można ugrzęznąć, w którym można się zagubić. A gdy już się przebudzisz, czujesz się niewyspany, i znów masz "szczurzą twarz/ niebo jest czarne/ i nie ma na nim gwiazd".
Matthew Dear - Little People (Black City) by zar
a mi się - dźwiękowo - trochę bardziej optymistyczna ta płyta wydała. ale byłem spalony, jak słuchaem...
OdpowiedzUsuń