I kolejny raz wróciłem z Wrocławia zajarany. Kolejny raz mi się udało. Zobaczyć to miasto w zupełnie inny sposób, któryś już raz z kolei. Jak tak dalej pójdzie to zostanę Wrocławiologiem, albo jakoś tak. Kocham Wrocław miłością niepodważalną, bezsprzeczną, kocham je teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Bo pozwala się odkrywać, ujawnia swoje tajemnice powoli, za każdym razem jest trochę inne. Kocham je za kolor i za słońce, którego zawsze w nim pełno. Za ludzi, jakiś takich bardziej radosnych. Trzy dni wystarczą spokojnie, żeby się tym miastem nasycić. I nasyciłem się, oj tak. Ale po kolei. Zacząć muszę od drugiej edycji OUT OF STH i nowych murali, które pojawiły się na ulicach, bo odkrywanie ich w starych, upadających dzielnicach jest tak naprawdę odkrywaniem Wrocławia, nie tego znanego z pocztówek, z okolic Rynku, ale tego zapomnianego, gdzie czas jakby się zatrzymał, gdzie ludzie stanęli w miejscu. Tak, jak rok temu odkryliśmy Ptasią, tak w tym roku największe wrażenie zrobiło na mnie Nadodrze, w górę od Nowowiejskiej, która jest taką trochę "sztuczną" granicą, za którą zaczyna się całkiem inny Wrocław. Prace Eriki Il Cane, Dema, Escifa, Vova Vorotniova czy Zosena doskonale wpisały się w klimat miasta "pozostawionego samemu sobie". Zbiok'owi znowu się udało! Jak ta dalej pójdzie to Wrocław w niedługim czasie zacznie przypominać Berlin... A potem była jeszcze dzielnica żydowska, Kamfora, Mleczarnia i Niskie Łąki, nowe miejsca z fajnymi ludźmi i pozytywnym klimatem, wystawa "Polski Neon" w Muzeum Architektury, "Kartoteka" Zadary w Teatrze Współczesnym, w wydaniu ultra-nowoczesnym, niescenicznym, z taką energią, że możnaby nią obdzielić ze dwadzieścia innych spektakli. I było jeszcze przesiadywanie na Wyspie Słodowej, prażenie się na słońcu i obserowanie wciąż rosnącego poziomu Odry. I w ogóle fajnie było, no. Jak to we WROCŁAWIU zazwyczaj!
O, a tu możecie sobie popatrzeć, jak powstawał jeden z murali z OUT OF STH:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz