Pierwsze (i nie ostatnie na pewno) moje zdjęcia lomo wygladają tak:




















Pamiętacie "Wstręt" Polańskiego, Carol Ledoux i jej umysł w stanie rozkładu? Pamiętacie duszną atmosferę tego filmu? Hipnotyczne, klaustrofobiczne ujęcia? A widzieliście "Pianistkę" Michaela Haneke? Erikę Kohut i jej sadomasochistyczne obsesje oraz chorą więź z Matką-Tyranem? Lubię oba te filmy, lubię wyraziste postacie skrzywionych kobiet, złamanych wewnętrznie, miotających się i walczących same z sobą... 
miałem wrażenie, że oto mam przed sobą niemal cały przekrój ras, ze wszystkimi typami rysów twarzy, wszystkimi możliwymi przekonaniami, posługujący się różnymi, znanymi mi, bądź nie, kodami komunikacyjnymi. Czerpałem więc z tego tygla ile się tylko da. Odbierałem miasto wszystkimi dostępnymi mi zmysłami. Zachwycałem się kolorami. Zielonym guacamole w budzie u Meksykanina na Camden Town, elektrycznym niebieskim na butach w jednym ze sklepików ze sneakersami na Soho, czerwienią starej, winylowej płyty Closera, której w Polsce na pewno bym nie kupił, ostrym różem czytnika do kart kredytowych w sklepiku przy Old Street, turkusowym odcieniem światła na wieży nieczynnego już, przekształconego w halę koncertową kościoła Św. Łukasza, czy całym spektrum świetlnych barw, zmieniających kolor z minuty na minutę, na ścianie jednego z wieżowców w City, który okazał się być kliniką chorób oczu dla dzieci (autorami projektu są Penoyre & Prasad). Zachwycałem się zapachami. Kolendry w burito, królewskiego ginu z tonikiem, wypitego o 3 nad ranem, świeżo kupionych i odpakowanych z folii książek z Waterstone's, gdzie przepadliśmy na ponad dwie godziny, czy zapomnianym już trochę waniliowym aromatem Dr.Peppera. Zachwycałem się wreszcie smakami. Jagnięciny od Tajczyka w sosie z czerwonej cebuli, z prażonymi orzechami nerkowca, maślanymi
ciasteczkami Walkersa, Fostersa z kija, zapiekanej pietruszki w tradycyjnym English Roost Dinner, czy piekącym jak diabli Chilli Con Carne. Mix smaków, zapachów, wrażeń i powidoków. Tyle na razie jest w mojej głowie. A jak wywołam klisze, to będą jeszcze zdjęcia z aparatu lomo, zwanego colorsplash, gdzie można samemu ustawiać sobie kolor lampy błyskowej. I jest jeszcze postanowienie, że wrócę tam po raz trzeci i myślę, że stanie się to jeszcze w tym roku. Bo jeszcze mam mało wrażeń. Bo wciąż jeszcze czuję Londynu niedosyt.