sobota, 12 grudnia 2009

Czerwony kapturek.

Są takie filmy, które nie pokazują wiele, ale przerażają właśnie tym, czego nie widać. Takim z pewnością jest "Hard Candy" z 2005 roku, z rewelacyjną Ellen Page, którą później można było oglądać w "Juno". Polski tytuł filmu, uwaga, to "Pułapka". Żeby był prosty do zapamiętania, żeby w jednym słowie mieścił wszystko, co ma do zaoferowania, żeby od razu było wiadomo, z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Nic bardziej mylnego. "Hard Candy" (pozwólcie, że będę się jednak posługiwał angielskim tytułem) na pewno nie jest monolitem. Mamy tu kameralny dramat (poza nic nie znaczącymi epizodami, liczą się tu tylko dwie, główne role), psychodramę, thriller, elementy horroru, a nawet bajki, bo główna bohaterka jest trochę odwróceniem figury czerwonego kapturka. Film ten swego czasu sporo namieszał. Porusza bowiem kontrowersyjny problem pedofilii, podany jednak z dość nieoczekiwanego punktu widzenia. Ciekawie zmontowany, oferuje kilka naprawdę niesamowitych scen, które na długo zostają w pamięci. Dużo w tym filmie koloru czerwonego, prawie jak w "Biegnij, Lola, biegnij". Wszystkie te zabiegi (gra z widzem, dynamiczny montaż przeplatany zbliżeniami na twarze bohaterów, nasycenie kolorów) są celowe. Służą jednemu. "Hard Candy" to film, którego nie sposób zapomnieć, który ogląda się jednym tchem, i w który najciekawsze jest to, czego nie pokazuje, a czego możemy się zaledwie domyślać... Jest jak zabawa w berka. Kiedy już myślisz, że załapałeś o co chodzi, gonitwa zaczyna się od nowa. Polecam tym, którzy lubią czytać między wierszami. Szkoda tylko, że tak dobrze zapowiadający się reżyser, (David Slade), będzie firmował swoim nazwiskiem trzecią część beznadziejnej, hollywodzkiej sagi o młodocianych wampirach, "Zmierzch". Cóż, jak widać, pieniądze i sława kuszą każdego...

3 komentarze: