sobota, 5 grudnia 2009

Jądro ciemności.

Kompletnie nie rozumiem jak film, który zdobywa główną nagrodę w Cannes, dzieło jednego z najwybitniejszych obecnie reżyserów europejskich, Michaela Haneke, może mieć w Polsce tak ograniczoną dystrybucję. W Gdańsku nie można go zobaczyć nigdzie, przypuszczam, że w innych miastach jest podobnie. Inaczej jest, wiadomo, w stolicy. Dlatego będąc wczoraj w Warszawie nie mogłem nie pójść na "Białą wstążkę" do kina. Zobaczyłem zatem i jestem głęboko poruszony, wstrząśnięty, oszołomiony. Haneke to mistrz. Każdy jego film jest dla mnie mega wydarzeniem. Z "Białą wstążką" nie jest inaczej. To surowy dramat, trochę w stylu filmów Bergmana, ale też bardzo w stylu starego Haneke. To bezlitosna analiza, ale tez niezwykle ciekawa historia, rozwijająca się bardzo powoli, opowiadana ze szczegółami, z wyczuciem, punktowana w odpowiednich momentach, doskonale budująca napięcie. Historia małej wioski, w której zaczyna dochodzić do dziwnych, niepokojących zdarzeń. Ktoś rozciąga pomiędzy drzewami linkę, o którą przewraca się doktor łamiąc sobie obojczyk, ktoś porywa i biczuje rózgami syna Barona, ktoś wreszcie w okrutny sposób okalecza niepełnosprawnego synka Akuszerki. Spirala przemocy zaczyna się nakręcać, sprawcy jednak jak to w filmach Hanekego już bywało, nie znamy. Domyślamy się oczywiście, kto za tym stoi, ale to nie odkrycie zagadki jest tu najważniejsze. Nie ma też w tym filmie obrazów okrucieństwa, Haneke ucieka od pokazywania przemocy, skupia się na jej skutkach. Zza kadru historię opowiada nam nauczyciel, który domyśla się sprawcy, ale niewiele z tą wiedzą robi. Jedyną osobą, która podsumowuje to, co się dzieje, która rozpoznaje rzeczywistość jest Baronowa. Chce uciec z wioski, bo boi się tego, co ją otacza. Atmosfera w "Białej wstążce" gęstnieje z minuty na minutę. Gdy w końcu Haneke osadza historię w czasie, gdy dowiadujemy się, że właśnie wybuchła I wojna światowa, jasne staje się, co tak naprawdę Haneke chce powiedzieć... Przeczytałem gdzieś taką myśl, która bardzo mi się podoba, że filmy Hanekego zasiewają w głowie ziarno, które potem się rozwija i widz po pewnym czasie dochodzi wreszcie do sedna. Musi minąć jednak zawsze trochę czasu, żeby ten ciąg obrazów dobrze przetrawić. Tak więc "Biała wstążka" wciąż pączkuje w mojej głowie. Myślę sobie, że ten film jest piekielnie dobrze skonstruowany, precyzyjny wręcz jak chirurgiczne cięcie. Nie polecam go osobom lubiącym łatwą rozrywkę w multipleksach. Trwająca 2 i pół godziny wyprawa w świat Hanekego może oczyścić i sprawić, że na pewne rzeczy spojrzy się z zupełnie innej perspektywy. Może też przerazić celnością swoich obserwacji. Bo to wyprawa do samego jądra ciemności.

P.S. Piszę tego posta w pociągu, wracając z Warszawy. Jestem zmęczony, do tego na kacu. A w głowie wciąż kołatają mi się obrazy z wczorajszego seansu. To świadczy o sile "Białej wstążki", bo ten film nie daje o sobie zapomnieć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz