czwartek, 8 października 2009
Ludzie i Krewetki.
Dystrykt 9 - film, który łamie skostniałe schematy, funkcjonujące od dawno w kinie science fiction. Trochę niefortunnie, reklamowany w Polsce jako nowy film Petera Jacksona (tak naprawdę Jackson jest tu tylko producentem) zrealizowany jest w konwencji reportażu CNN, dzięki czemu ma sie nieodparte wrażenie, że oto na ekranie oglądamy zdarzenia, które miały miejsce naprawdę. Pomysł jest przedni. 28 lat temu nad Johannesburgiem wylądował statek z kosmitami. Ponieważ nie okazali się oni agresywni, a jedynie ciekawi naszego stylu życia, zostali przez ludzie zepchnięci do ghetta, w którym egzystują do dzisiaj. Jednak los, który zgotowali Obcym ludzie, przestał im odpowiadać. Chcą wyprodukować paliwo do statku, który nadal spoczywa nad miastem, aby przy jego pomocy uciec z naszej planety. Kosmici nazywani są przez ludzi krewetkami i co najbardziej zaskakujące, zachowują się podobnie jak ludzie. Mają swoje domy, rodziny i dzieci. Kochają, tęsknią, złoszczą się, zazdroszczą, nienawidzą. Jednak stanowią dla ludzi zagrożenie, bo są jedną wielką niewiadomą, niewiele o nich wiemy. Dlatego zostają odizolowane, żeby można było się im przyjrzeć, zbadać je, zrozumieć. Ta chęć izolacji "obcych", "innych", tak charakterystyczna dla naszego gatunku, została w "Dystrykcie 9" pokazana doskonale. Kiedy ghetto zaczyna się rządzić swoimi prawami i trudno już ludziom je kontrolować, postanawiają "krewetki" przesiedlić. Nowym miejscem zamieszkania kosmitów ma być coś, co główny bohater, Wirkus, nazywa "obozem". Wirkus jest bardzo ciekawą postacią. Niepozorny, trochę ciapowaty, prostoduszny, nie żaden supermen o stalowych mięśniach, ale zwykły urzędnik, staje się z nadzorującego - uciekinierem. Z dobrego staje się "tym złym" i musi zamieszkać z Obcymi, bo tylko tam może czuć się bezpieczny. Gra toczy się o dużą stawkę. O zachowanie resztek "człowieczeństwa" i o prawdę. Oczywiście, "Dystrykt 9" jest filmem rozrywkowym, mamy więc wartką akcję, dobre efekty specjalne, sceny walki. Ale, na szczęście, dostajemy też ukrytą pod całym tym "tortem" głębszą refleksję, że największym zagrożeniem dla rasy ludzkiej jesteśmy... my sami. Fraza znana i często powtarzana, ale nie w kinie SF. Tym razem jednak, reżyserowi, Neillowi Blomkampowi, debiutantowi zresztą, udało się stworzyć film dla wymagającego widza, dla którego "rozrywka" w kinie to nie tylko pościgi, krew i łzy. Największa w tym zasługa scenariusza. W tym przypadku, sprawdziła się moja osobista refleksja, że dobry film rozrywkowy, musi być po prostu dobrze napisany. Kto jeszcze nie był, a kino SF lubi, niech idzie koniecznie!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bez dwóch zdań: świetny film!
OdpowiedzUsuń