środa, 21 października 2009

Szranki i konkury. Część 1.

Dzisiaj dwa wyśmienite teledyski do dwóch wyśmienitych utworów, pochodzących z płyt, o których już teraz mogę śmiało powiedzieć, że w roku 2009 były dla mnie bardzo ważne. Jako pierwszy wskrzesiciel starego soulu, w nerdowskich okularach i pulowerze, Mayer Hawthorne i jego "Green Eyed Love". Niektórzy mówią, że Mayer nie potrafi śpiewać. Może ja się nie znam, ale dla mnie on śpiewa fantastycznie, bo się na nic nie sili i jest przede wszystkim naturalny. Album "Strange Arrangement", który popełnił wczesną jesienią ma niesamowicie przyjemny, "ciepły" klimat. Zupełnie się nie spodziewałem, że taka płyta może stać się w tym roku jedną z moich ulubionych. Jeszcze parę miesięcy temu nic nie słyszałem o Mayerze, a teraz nie wyobrażam sobie bez niego tegorocznego muzycznego podsumowania.




Druga jest Fever Ray, czyli Karin Dreijer Andersson, o której trochę już na tym blogu w tym roku napisałem. Jej solowe wydawnictwo zatytułowane po prostu "Fever Ray" jest płytą, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zawsze lubiłem mroczną, zimną elektronikę. Jedną z moich ulubionych płyt ever jest wszakże "After Love" Closer Musik, wydana w Kompakcie, w 2002 r. Zarówno tamta płyta, jak i tegoroczny album Karin są "czarne", przy czym kolor nie odnosi się tu tylko do okładki albumu, raczej do klimatu, jaki tworzy muzyka na nim zawarta. Jest mrocznie. U Closer Musik ten mrok nazwałbym lekko perwersyjnym, u Fever Ray natomiast mrok wynika z niepoznanej tajemnicy, to raczej kolor strachu z bajek dla dzieci, mroczny las, którego należy się bać, a który jednak magnetycznie przyciąga...



Nie bez znaczenia jest też chyba, że zarówno Fever Ray, jak i Mayer Hawthorne wypracowali sobie własny styl, którego nie można pomylić z niczym innym. I nie mam tu na myśli tylko muzyki. Bo oboje konsekwentnie realizują swoje pomysły także w warstwie wizualnej. Okładka albumu z tłoczeniami przypominającymi jakby skórę krokodyla, czy winylowa płyta w kształcie czerwonego serca to tylko niektóre z pomysłów Mayera. Również image Hawthorna wydaje się do muzyki, którą tworzy doskonale pasować. Fever Ray natomiast, perfekcjonistka w każdym calu, nie tylko dba o oprawę graficzną singli i albumu, ale tworzy ze swoich klipów opowieść, nadającą jej muzyce kolejny, głębszy wymiar. Jeszcze inną sprawą są koncerty Karin, gdzie wszystko odbywa się w mroku i cieniu, jakby na scenie odbywał się jakiś rytuał, albo misterium.

Panna Karin i Pan Mayer - moje dwie pierwsze tegoroczne, bezsprzeczne rekomendacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz