Co się dzieje kiedy miastowe zwierzęta, takie jak M. i ja wybierają się na rowerową wyprawę z namiotem? Otóż dzieje się całkiem sporo. Ale po kolei:
1. Podróż na Wyspę można opisać jako ciąg niespodzianek. PKP, co do portu miastowych wiozło, nie było dla nich łaskawe. Najpierw miastowi wsiedli w zły pociąg, a jak już się przesiedli w ten prawidłowy, to się zdziwili bardzo, że wygód w wagonie rowerowym to oni nie uświadczą. Innymi słowy - wagon rowerowy przypominał mandżur. Podróżował nim hufiec z młodymi harcerkami, które pieśni patriotyczne całą drogę śpiewał i rowerów miastowym pilnował. W końcu dotarli miastowi do portu i tu kolejna niespodzianka. Słyszeli miastowi o chorobie morskiej, ale to, co miastowi na promie zobaczyli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. 2/3 pasażerów się pochorowało. Oglądali zatem miastowi, jak to ich towarzysze podróży na podłogach pokotem się kładli i w woreczki foliowe zawartości swoich żołądków przelewali... Na szczęście miastowych choroby morskie się nie imają. Podróż promem znieśli więc miastowi całkiem spokojnie.
(Wagon rowerowy z harcerkami w tle)
2. Miastowe zwierzęta raczej nie są przewidywalne, nie przewidziały, że na biwaku potrzebny będzie garnek, żeby zagotować wodę. Dlatego już pierwszego dnia miastowe zwierzęta, gdy tylko trochę zgłodniały, zaczęły odpowiedniego naczynia szukać. Wyspa jednak jak długa i szeroka urządzeń takowych nie posiadała. Musiały się miastowe zwierzęta pogimnastykować i mózgami popracować, żeby sposób inny na zagotowanie wody znaleźć. Na szczęście miastowe zwierzęta nie w ciemię są bite i język nie od parady mają. Mówią ładnie i składnie, a i prosić umieją, więc sobie naczynie ocynkowane wyprosiły i wodę w końcu zagotowały.
3. Myślały miastowe zwierzęta, że taką Wyspę objechać na rowerach to nic takiego i trochę się przeliczyły. A że maści na bolące mięśnie nie wzięły, to maść taką w cenie zwielokrotnionej (a jakże!) zakupić w aptece musiały. Z kondycją u zwierząt miastowych jak wiadomo jest raczej słabo, a więc zakwasy na ciele pojawiły się szybko i stały się nieodłącznym towarzyszem okupionej bólami podróży:)
4. Kolejnym towarzyszem miastowych zwierząt, co do obcowania z innymi są przyzwyczajone, stał się balon dmuchany zwany Gonzo. Gonzo zamieszkał nawet z miastowymi w namiocie i miastowi z nim czasem rozmawiali. Wynikło to zjawisko z faktu, że na Wyspie ludzi, z którymi da się normalnie porozmawiać, nie było zbyt dużo (nie od dziś wiadomo, że na Wyspę uwielbiają przyjeżdżać Germanowie z auto-domami, którzy nic ciekawego do powiedzenia zazwyczaj nie mają).
(Ja i Gonzo na bagażniku)
5. Biwakowanie ma to do siebie, że się sypia w namiocie, a jak w nocy pada to namiot zamknięty szczelnie być musi. Otóż miastowym przydarzyła się taka pogoda, że za dnia słońce pięknie świeciło, nocą zaś najczęściej mżyło lub przelotnie padało. Szczelne zamknięcie namiotu powoduje poranne niedogodności. Człowiek budzi się mocno opuchnięty, wygląda mniej więcej tak, jakby pił wysokoprocentowy alkohol przez kilka dni z rzędu lub jakby się po północy zamienił w ogra i takim już do świtu pozostawał. Tak właśnie miastowi wyglądali do około południa, kiedy to opuchlizna powoli łagodniała i miastowi zaczynali wreszcie wyglądać jak ludzie. Wizualizacji opuchlizny nie mamy (M. niestety nie dała się sfotografować)
(M. o poranku)
6. Okazało się, że miastowi doskonale przewodzą prąd. Słyszeli kiedyś miastowi, że wieśniacy na swoich polach, gdzie się owce i krowy wypasają, instalują pastuchy, czyli ogrodzenia, które niesforne zwierzęta, co by uciec z pola chciały do porządku przywrócić mają. Miastowi nie bardzo jednak wierzą w takie opowieści i na własne oczy (i ręce) chcieli się przekonać, czy takie pastuchy naprawdę działają. Okazało się, że działają i miastowi zostali prądem porażeni. Na szczęście oprócz wysokich tonów wydanych z gardzieli oraz gwiazdek, które się na aureoli ukazały, nic się miastowym nie stało.
(Jeden z miastowych porażony pastuchem)
7. Na Wyspie można mieszkać w droższych campingach albo w tańszych Natur Camp'ach, gdzie jest mniej wygodnie. Jak sama nazwa wskazuje, jest jednak naturalniej. Miastowi spróbowali i tego i tego. W Natur Campach miastowi czuli się jak w dżungli, bo naturalniej dla miastowych zwierząt nie znaczy ciekawiej. Narzekali miastowi, że do miasta daleko i że woda w kranie zimna. Ale sami tego przecież chcieli. I dali radę. A na samiutkim końcu to już się tak miastowym w tych Natur Camp'ach podobało, że by tam prawie że chcieli zostać i na stałe zamieszkać. Na szczęście przypomniało się miastowym, jakie to luksusy za sobą zostawili, a że mostów palić za sobą nie lubią, do kraju swego ukochanego szczęśliwie powrócili.
Ja myślałem że ***hotel to już survival. A to? Nie wiem jak to nazwać nawet ;)
OdpowiedzUsuń