wtorek, 22 grudnia 2009

Summa summarum : Albumy 2009.

Powtórzę się, ale muszę to powiedzieć jeszcze raz. 2009 to był bardzo dobry muzycznie rok. W zestawieniu 10 moich ulubionych płyt ostatnich dwunastu miesięcy znajduje się aż trzech wykonawców, którzy na początku tego roku byli mi kompletnie nie znani, co pokazuje jak wiele w muzyce może się jeszcze zdarzyć i ile jeszcze przed nami. Wśród tej dziesiątki jest jeden miks album oraz płyta z remiksami, jeden album neo soulowy, jeden goth popowy, jest dubstep, jest minimal, oraz elektronika różnej maści. Bogactwo jedyne w swoim rodzaju. Oby następny rok był równie dobry...

10. Mayer Hawthorne - A Strange Arrangement
To dzięki temu Panu w moich głośnikach znowu pojawiły się funkowo-soulowe dźwięki. Ten album jest bardzo piosenkowy, zgrabny, szyty na miarę. Wiele utworów można sobie zanucić przy goleniu. Kilka stało się przebojami, choćby "Maybe so, maybe no". Płyta ma niezobowiązujący klimat starych nagrań. Jest mocno retro. Słucha się tego wyśmienicie. Dlatego dla mnie miejsce dziesiąte.





9. Masomenos - The Third Eye Album.
Bardzo dobry album, który jakoś przepadł w tegorocznych podsumowaniach. Paryski duet stawia na finezyjne połączenie minimalu i house'u. Album jest pełen niestandardowych rozwiązań, ujmuje specyficznym klimatem. Trzeba posłuchać, żeby skumać o co chodzi.







8. Joakim - Milky Way.
Kolejny Francuz w zestawieniu. Trochę wariat. Zaczynał od house, teraz nagrywa eklektyczne albumy, na których miesza ze sobą dźwięki z różnych planet. Dzięki temu powstał album, który z minuty na minutę zmienia swoją formę, jest płynny, otwarty. Pozostawia słuchaczowi pole do domysłów, do dopowiedzenia. Joakim dobrze kombinuje. Gdzie będzie zmierzał dalej? Aż strach pomyśleć...





7. Bloody Mary - Black Pearl.
Poetycki minimal? Czemu nie? Bloody Mary (Francuzka, a jakże!) nagrała czarodziejską płytę, która urzekła mnie przede wszystkim wysublimowanym klimatem. Inspiracją do jej powstania były ponoć "Kwiaty Zła" Charlesa Boudelaira. Ja słyszę tu inspiracje przede wszystkim brzmieniem Berlina. Ale może ja się nie znam?






6. Martyn - Great Lenghts.
Nie jestem jakimś wielkim fanem dubstepu, natomiast płytę Martyna polubiłem bardzo. Może dlatego, że nie tylko z racji pochodzenia, ale też klimatu muzyki, bliżej mu do Berlina, niż jakiemukolwiek innemu dubstepowcowi z Wysp Brytyjskich. Przykładem na to, jak ogromne możliwości tkwią w "Great Lenghts" jest remiks "Elden St", który zrobił Sebo K. Natomiast najlepszy utwór na płycie to dla mnie "These Words" Z dBridge na wokalu.




5. Fever Ray - Fever Ray.
Goth Pop? Tak określają muzykę Fever Ray poważne magazyny muzyczne. Zjawisko, o którym mówiło się w tym roku wiele. Głos, którego się nie zapomina. Aranżacje, które przeszywają mrokiem. Deep dark electronic. Płyta, którą się albo lubi, albo nienawidzi.







4. Jacek Sienkiewicz - Modern Dance.
Jacek Sienkiewicz jest dla mnie obecnie Polakiem z największym muzycznym talentem, co udowodnił w tym roku miks albumem "Modern Dance", na którym znalazły się zarówno nowe, jak i starsze kompozycje. W niczym to jednak nie przeszkadzało, bo powstała spójna płyta, z mnóstwem odniesień do przeróżnych gatunków tanecznej elektroniki. Majstersztyk!





3. Dj Koze - Reincarnations.
Album z remiksami, ale za to jakimi! Dj Koze na wszystkich zamieszczonych na płycie utworach odciska swoje piętno. A że talentu mu bozia nie poskąpiła, otrzymaliśmy album po brzegi wypełniony pomysłami, którymi można by obdzielić jeszcze kilka innych projektów.







2. The XX - The XX.
Debiut The XX jest dowodem na to, jak wielki potencjał tkwi jeszcze w muzyce. Niby wszystko już gdzieś słyszeliśmy, a powstał tak świeży, tak niebagatelny materiał. Melancholijne snujące się połączenie elektroniki i eterycznych gitar, zaśpiewne na dwa głosy, damski i męski. Piękne teksty. A to wszystko zaledwie w debiucie. Zaskoczenie roku.






1. Moderat - Moderat.
Ten, kto mnie trochę zna, lub uważnie śledził bloga mógł się tego spodziewać. Miejsce pierwsze za album, w którym zakochałem się od pierwszej minuty, i za emocje, jakich doznałem oglądając występ Moderata na tegorocznym Audioriver. Ponoć projekt ma być kontynuowany, a Panowie pracują już nad nowymi utworami. Cóż, pozostaje mi się tylko cieszyć i słuchać muzyki...

piątek, 18 grudnia 2009

Summa summarum : Tracki 2009.

Wybranie najlepszego kawałka z ogromu bardzo dobrej muzyki, która została wydana w 2009 okazało się jeszcze trudniejsze, niż wybranie najlepszych remiksów. Starałem się przede wszystkim zwracać uwagę na innowacyjność, na nowatorstwo, a także na element zaskoczenia, który z każdym utworem z tej najlepszej dziesiątki się wiązał. Wszystkie dziesięć wyznaczają dla mnie kwintesencję brzmienia 2009 roku. Każdy z nich jest na swój sposób najlepszy, numeracja jest tu więc zatem bez większego znaczenia.

NAJLEPSZE TRACKI 2009:


10. Baeka - Right At it.
Baeka nagrywa już od 9 lat, ale szerszej publiczności jest mało znany. Jego debiut na Rekids, w tym roku wywołał u mnie największe zaskoczenie. Tak dobrej muzy w jego wykonaniu się nie spodziewałem, do tego remiks umieszczony na EPce zrobił mu Michel Clais. Trochę nu jazzowo,a trochę housowo. Bardzo przyjemnie!







9. Tony Lionni - Found A Place
To jest mega masywny track. Wydany na EPce "Berghain 3" stał się klubowym wymiataczem roku. Bardzo lubię do niego wracać. I do tego jeszcze ta zajebista okładka...










8. Marcin Czubala - Jedwab.
Jedyny Polak w tym zestawieniu. Kawałek co najmniej tak dobry, jak zeszłoroczne dokonania Catz'n'Dogz. Bez dwóch zdań najlepszy housowy track roku.









7. Sideshow - Televison.
Najlepszy kawałek, jaki Sideshow nagrał ever. Z pięknym głosem Cortney Tidwell. Początkowo ukazał się w lutym 2009, na albumie "Admit One", następnie w lipcu w nowej wersji na EP. Wstyd nie znać!









6. Moderat - Rusty Nails.
To dla mnie tegoroczny hymn. Nie ma co się rozpisywać za dużo. Zapada w pamięć, wywołuje emocje. Czegóż chcieć więcej?










5. Michel Clais - La Mezcla.
La Mezcla była objawieniem tego roku. Pojawiła się w wielu setach i grano ją niemal wszędzie. Nie sposób mówić o muzyce w 2009 roku bez Michela Clais. Zdecydowanie to był jego rok!









4. Bodycode - What did you say.
Mam słabość do tego kawałka. Może przez ten tajemniczy, damski wokal, może przez ten leniwie snujący się beat. Nie wiem. Jest w nim coś fascynującego, coś czego nie da się do końca określić...









3. Dj Koze - Mrs. Bojangeles.
Najbardziej innowacyjny kawałek tego roku. Dj Koze wyznacza nowy kierunek dla tanecznej elektroniki. Czy tak będzie brzmieć futurystyczny house nowego tysiąclecia?










2. Floating Points - Truly.
Piękny kawałek, który odbierać można na kilku poziomach. Sprawdza się równie dobrze jako house do tańczenia, jak i house z duszą, do "medytacji" i podróży horyzontalnych. Sam Shephard jest muzycznym geniuszem!









1. Fever Ray - When I Grow Up.
Karin Dreijer Andersson jest dla mnie zjawiskiem nie z tej Ziemi, a słuchanie "When I Grow Up" powoduje, że mam ciary. To najlepsza rekomendacja dla tego kawałka. Dla najlepszego kawałka 2009 roku.


środa, 16 grudnia 2009

Summa summarum: Remixy 2009.

Koniec roku ma to do siebie, że się podsumowuje to, co się w nim zdarzyło. Niezaprzeczalne jest, że na tym blogu najwięcej, jak dotąd pisałem o muzyce. Postanowiłem zatem, że ja również podsumuję sobie ten mijający rok. Okazało się nie być to wcale łatwe, bo w 2009 dobrej muzyki było bardzo dużo. Niektóre dźwięki, które początkowo wywoływały we mnie zachwyt, z czasem traciły swój blask. Inne, które wydawały się zrazu dziwne i niestrawne, stopniowo zyskiwały na znaczeniu. 2009 okazał się w muzyce niezwykle eklektyczny, słuchałem i mieszałem ze sobą różne style. Odrzuciłem szufladkowanie i skupiłem się po prostu na dobrej muzie, by móc stworzyć mocno subiektywną listę moim zdaniem najlepszych tracków, remiksów oraz albumów mijającego roku. I czy to się komuś podoba czy nie, opublikuję ją na tym blogu w całości. Zaczynamy od remiksów.

NAJLEPSZY REMIKS 2009:



10. Minilogue - Animals (Luciano Remix)
To trochę krok wstecz, bo "Animals" w oryginalnej wersji pochodzi z płyty, która ukazała się w 2008, ale dla mnie zaistniała tak naprawdę dopiero w tym roku. Do czego remiks pana Luciano przyczynił się na pewno.









9. Kiki - Good Voodoo (Visionquest Remix)
Futurystyczny remix Visonquest jest lepszy od oryginalnej wersji "Good Voodoo". Przemielony w tym roku na wielu, różnych setach. Mimo to, wciąż mi się podoba i nie traci nic ze swojej mocy.









8. Dj T. - Bateria (DOP Remix)
Remiksy ekipy DOP to klasa sama w sobie. Dzięki ich wersji "Baterii" sięgnąłem po całą płytę Dj T, do której rzadko wracam, bo jakoś mi nie podeszła. Natomiast "Bateria" w wersji DOP wręcz przeciwnie, często gościła w mych słuchawkach!









7. Gui Boratto - No Turning Back (Wighnomys's likkalize love rekksmix)
Kawałek, który można spokojnie zanucić sobie przy goleniu. Wighnomy Brothers dodali mu odpowiedniej głębi i zrobili z niego niemal hymn, tyle, że mocno melancholijny. Szkoda, że "bracia" nie będą już pracować razem. W listopadzie ogłosili koniec wspólnego projektu, jakim było Wighnomy Brothers. W przyszłym roku oboje mają się skupić na solowych działaniach.







6. Massive Attack - Psyche (Van Rivers & Sublimal Kid Remix)
Najfajniejszy utwór z nowej EPki Massive Attack. Obawiam, że jest taki dobry, bo wzięli go na warsztat producenci Fever Ray, czyli Van Revers i Sublimal Kid. Dodatkowy plus za magiczny głos Martiny Topley Bird.









5. Ben Watt - Guinea Pig (Dj Koze Vocal Variation Remix)
Nijaki kawalek Bena Watta nabiera sensu dopiero w wersji Koze'go, który niczym Midas zamieni w złoto wszystko, czego tylko się tknie. Dowodem zbiór jego remiksów wydany w tym roku pt. "Reincarnations". Magia!









4. Junior Boys - Hazel (Ewan Pearson House Remix / Dixon Edit)
To są właściwie dwa remiksy. Bez pierwszego nie było by drugiego. Gdyby Ewan Pearson nie wziął na warsztat utworu "Hazel" Junior Boys, to Dixon nie dokonałby jego dalszej rekonstrukcji. I to jakiej rekonstrukcji! Kawał naprawdę dobrej roboty.








3. La Roux - In It For The Kill (Scream Remix)
W muzyce pop to był rok La Roux i nie dało się tego nie zauważyć. Panna z grzywą rudych włosów zdobyła najpierw brytyjskie, a potem wszystkie inne listy przebojów. W tym zwycięskim pochodzie pomógł jej też Scream. O niebo lepszy od oryginału remix jego autorstwa nadał "In it for the kill" odpowiedni klimat. Co z tego, że trochę pompatyczny? Pop musi być wzniosły!







2. 2020 Sounsystem - Sliding Away (Johnny D Vocal Remix)
Autor ubiegłorocznego hitu "Orbitalife" zremiksował "Sliding Away" tak smacznie, że stał się on dla mnie jednym z dwóch ulubionych, tegorocznych remiksów. I przebił swoją zajebistością wszystko, co 2020 Soundsystem zrobili do tej pory. Klasa!







1. Martyn - Elden St. (Sebo K Remix)
Połączenie dwóch wyjątkowych osobowości dało porażający efekt. Wersja "Elden St." nagrana na potrzeby doskonałego mixu "Watergate 04" jest świeża, inna, zachowuje jednak z oryginału to, co było w nim najlepsze, czyli charakterystyczną linię melodyczną, która sprawia, że tego kawałka nie sposób pomylić z czymś innym.

sobota, 12 grudnia 2009

Czerwony kapturek.

Są takie filmy, które nie pokazują wiele, ale przerażają właśnie tym, czego nie widać. Takim z pewnością jest "Hard Candy" z 2005 roku, z rewelacyjną Ellen Page, którą później można było oglądać w "Juno". Polski tytuł filmu, uwaga, to "Pułapka". Żeby był prosty do zapamiętania, żeby w jednym słowie mieścił wszystko, co ma do zaoferowania, żeby od razu było wiadomo, z jakim gatunkiem mamy do czynienia. Nic bardziej mylnego. "Hard Candy" (pozwólcie, że będę się jednak posługiwał angielskim tytułem) na pewno nie jest monolitem. Mamy tu kameralny dramat (poza nic nie znaczącymi epizodami, liczą się tu tylko dwie, główne role), psychodramę, thriller, elementy horroru, a nawet bajki, bo główna bohaterka jest trochę odwróceniem figury czerwonego kapturka. Film ten swego czasu sporo namieszał. Porusza bowiem kontrowersyjny problem pedofilii, podany jednak z dość nieoczekiwanego punktu widzenia. Ciekawie zmontowany, oferuje kilka naprawdę niesamowitych scen, które na długo zostają w pamięci. Dużo w tym filmie koloru czerwonego, prawie jak w "Biegnij, Lola, biegnij". Wszystkie te zabiegi (gra z widzem, dynamiczny montaż przeplatany zbliżeniami na twarze bohaterów, nasycenie kolorów) są celowe. Służą jednemu. "Hard Candy" to film, którego nie sposób zapomnieć, który ogląda się jednym tchem, i w który najciekawsze jest to, czego nie pokazuje, a czego możemy się zaledwie domyślać... Jest jak zabawa w berka. Kiedy już myślisz, że załapałeś o co chodzi, gonitwa zaczyna się od nowa. Polecam tym, którzy lubią czytać między wierszami. Szkoda tylko, że tak dobrze zapowiadający się reżyser, (David Slade), będzie firmował swoim nazwiskiem trzecią część beznadziejnej, hollywodzkiej sagi o młodocianych wampirach, "Zmierzch". Cóż, jak widać, pieniądze i sława kuszą każdego...

czwartek, 10 grudnia 2009

Lux.

To jest bardzo dobra wiadomość. Alex Smoke, wyda w lutym swój trzeci album, zatytułowany "Lux". Już teraz można słuchać nowego, tytułowego kawałka. Bardzo intrygująca propozycja. Zważywszy na to, że w lutym ukazuje się również nowe Hot Chip, Four Tet oraz Bomb The Bass, wyprodukowany przez Gui Boratto, zapowiada się całkiem ładny początek roku...


sobota, 5 grudnia 2009

Jądro ciemności.

Kompletnie nie rozumiem jak film, który zdobywa główną nagrodę w Cannes, dzieło jednego z najwybitniejszych obecnie reżyserów europejskich, Michaela Haneke, może mieć w Polsce tak ograniczoną dystrybucję. W Gdańsku nie można go zobaczyć nigdzie, przypuszczam, że w innych miastach jest podobnie. Inaczej jest, wiadomo, w stolicy. Dlatego będąc wczoraj w Warszawie nie mogłem nie pójść na "Białą wstążkę" do kina. Zobaczyłem zatem i jestem głęboko poruszony, wstrząśnięty, oszołomiony. Haneke to mistrz. Każdy jego film jest dla mnie mega wydarzeniem. Z "Białą wstążką" nie jest inaczej. To surowy dramat, trochę w stylu filmów Bergmana, ale też bardzo w stylu starego Haneke. To bezlitosna analiza, ale tez niezwykle ciekawa historia, rozwijająca się bardzo powoli, opowiadana ze szczegółami, z wyczuciem, punktowana w odpowiednich momentach, doskonale budująca napięcie. Historia małej wioski, w której zaczyna dochodzić do dziwnych, niepokojących zdarzeń. Ktoś rozciąga pomiędzy drzewami linkę, o którą przewraca się doktor łamiąc sobie obojczyk, ktoś porywa i biczuje rózgami syna Barona, ktoś wreszcie w okrutny sposób okalecza niepełnosprawnego synka Akuszerki. Spirala przemocy zaczyna się nakręcać, sprawcy jednak jak to w filmach Hanekego już bywało, nie znamy. Domyślamy się oczywiście, kto za tym stoi, ale to nie odkrycie zagadki jest tu najważniejsze. Nie ma też w tym filmie obrazów okrucieństwa, Haneke ucieka od pokazywania przemocy, skupia się na jej skutkach. Zza kadru historię opowiada nam nauczyciel, który domyśla się sprawcy, ale niewiele z tą wiedzą robi. Jedyną osobą, która podsumowuje to, co się dzieje, która rozpoznaje rzeczywistość jest Baronowa. Chce uciec z wioski, bo boi się tego, co ją otacza. Atmosfera w "Białej wstążce" gęstnieje z minuty na minutę. Gdy w końcu Haneke osadza historię w czasie, gdy dowiadujemy się, że właśnie wybuchła I wojna światowa, jasne staje się, co tak naprawdę Haneke chce powiedzieć... Przeczytałem gdzieś taką myśl, która bardzo mi się podoba, że filmy Hanekego zasiewają w głowie ziarno, które potem się rozwija i widz po pewnym czasie dochodzi wreszcie do sedna. Musi minąć jednak zawsze trochę czasu, żeby ten ciąg obrazów dobrze przetrawić. Tak więc "Biała wstążka" wciąż pączkuje w mojej głowie. Myślę sobie, że ten film jest piekielnie dobrze skonstruowany, precyzyjny wręcz jak chirurgiczne cięcie. Nie polecam go osobom lubiącym łatwą rozrywkę w multipleksach. Trwająca 2 i pół godziny wyprawa w świat Hanekego może oczyścić i sprawić, że na pewne rzeczy spojrzy się z zupełnie innej perspektywy. Może też przerazić celnością swoich obserwacji. Bo to wyprawa do samego jądra ciemności.

P.S. Piszę tego posta w pociągu, wracając z Warszawy. Jestem zmęczony, do tego na kacu. A w głowie wciąż kołatają mi się obrazy z wczorajszego seansu. To świadczy o sile "Białej wstążki", bo ten film nie daje o sobie zapomnieć...

wtorek, 1 grudnia 2009

Francja Elegancja.

Ponieważ zapadła głęboka jesień, postanowiłem zaszyć się w domu i słuchać muzyki. A więc słucham i staję się wybredny. Większość z tego, co zgromadziłem w ostatnich miesiącach wydaje mi się banalna. Czekam na jakieś olśnienie. Po raz kolejny przesłuchuję debiut The XX. Coś fajnego jest w tej płycie, jakaś taka melancholia, która sprawia, że bardzo dobrze słucha się tego na przełomie listopada i grudnia. Ale to już znam, poszukiwania zatem trwają... Docieram w końcu do płyty Krikor'a & The Dead Hillbillies - "Land of Truth" i zatrzymuję się przy niej na dłużej. To taki misz masz dźwiękowy, jaki obecnie odpowiada mi najbardziej. Połączenie elektroniki z żywym graniem. Wpływy, jakie można tu odnaleźć wymieniać bez sensu, najlepiej skupić się na słuchaniu. Krikor pochodzi z Francji, płyta ukazała się w Tigersushi, wytwórni dla której wydaje również inny Francuz, którego darzę szacunkiem, Joakim. Wpadam zatem na trop. Francja - elegancja i szukam dalej. Natrafiam na Dantona Eeproma, innego Francuza, którego płyta czekała właśnie na moje odkrycie. "Yes is more" także łączy różne gatunki muzyczne, ale z wielkim wyczuciem smaku. Mimo tylu różnic w poszczególnych kawałkach całość wydaje się niezwykle spójna. To ze względu na klimat. Mroczny, a jak! Wystarczy choćby posłuchać "Confessions of An English Opium Eater". I tak kontynuując wycieczkę z Dantonem Eepromem dochodzę do wniosku, że Francja ma dla mnie obecnie najwięcej ciekawej muzyki do zaoferowania. Pamiętacie termin "french touch"? Ukuty w połowie lat 90-siątych przez dziennikarzy brytyjskich wrzucał do jednego worka wszystkich francuskich producentów muzycznych, którzy parali się wówczas muzyką elektroniczną, czyli Daft Punk, Alexa Gophera, Etienne'a de Crecy, Boba Sinclara czy im podobnych. Drogi wielu z nich rozeszły się jednak tak bardzo, że termin ten, właściwie sztuczny i nietrafiony od samego początku, szybko przestał być aktualny. Dźwięki generowane obecnie przez Francuzów są bardzo dalekie od tego, co uchodziło za "francuskie" jeszcze dekadę temu. Łącząc i mieszając różnorodne stylistyki Francuzi, tacy jak Kirkor, Joakim, czy Danton Eeprom wypracowują nową estetykę. Nie zabiegają o popularność, skupiają się na tworzeniu muzyki. Na szczęście, jak na razie nikt w żaden sposób nie próbuje nazwać tego zjawiska. I dobrze. Niech sobie istnieje nienazwane. W końcu nie słowa są ważne, tylko muzyka. Dla mnie bomba - dosyć pisania, wracam do słuchania...