wtorek, 2 listopada 2010

Kinematograf. Październik 2010.

Strasznie dużo dobrych filmów widziałem w ostatnim miesiącu. W większości przypadków były to znakomicie zainwestowane półtorej godziny. Oto niektóre z nich:

1. Fantastyczny Pan Lis. Poklatka od Wesa Andersona, w iście andersonowskim stylu, z mocno sarkastycznym, typowym dla niego humorem i powtórzonym schematem z poprzednich filmów. Jeden z członków rodziny znowu szuka akceptacji u swoich rodziców. Tym razem mamy jednak rodzinę Lisów, którzy są bardziej ludzcy niż się Wam wydaje. Tak więc mamy fantastycznego pana lisa, fantasyczną mamę lisicę i mniej fantastycznego, trochę nieudolnego, synka - liska, który dla większej wyrazistości zostaje jeszcze skonfrontowany z "super-kuzynem", któremu wszystko się udaje, który jest nieprzeciętny, nadzwyczaj sprawny fizycznie, i który ma powodzenie u płci przeciwnej. Uh la la - Anderson ma tu się w czym wykazać. Film jest cudowny, pięknie opowiedziany, zajebiście sfotografowany i mega śmieszny. A do tego jeszcze głosów głównej parze Lisów użyczyli George Clooney i Meryl Streep...



2. Jestem miłością. Włoski dramat utrzymany w stylu "szkoły starych mistrzów", o czym przekonuje już czołówka, jakby żywcem wyjęta z filmu np. Felliniego. Historia rodu Recchich, w której jedną z najbarwniejszych postaci jest Emma, rosyjska imigrantka, żona głowy rodziny. W pustym i nudnym życiu Emmy pojawia się nagle niezwykły mężczyzna, przyjaciela jej syna, Antonio, który uwodzi ją swoją kuchnią i pociągiem do życia. Film warto obejrzeć dla zdjęć, które są niebanalne, przesiąknięte poezją... Ale przede wszystkim dla Tildy Swinton, która odgrywa tu jedną ze swoich najważniejszych ról. Kobiety, która budzi się do życia z letargu, z zamknięcia, z pustki, ze szklanej pułapki. Swinton jest jak wino, coraz lepsza i coraz piękniejsza, dojrzalsza. Cała historia niepotrzebnie zmierza do zbyt melodramatycznego końca, ale nie dla fabuły polecam ten film, ale raczej dla szczególnego, tak rzadkiego dzisiaj w kinie klimatu "czarowania obrazem"...



3. Kręgosłup diabła. W Halloween szukałem w TV jakiegoś ciekawego filmu grozy i trafiłem w "Ale Kino!" na "Kręgosłup diabła" Guillero del Torro, poprzednika "Labiryntu Fauna", a ponieważ wielkim fanem "Labiryntu" jestem to zasiadłem przed ekran z wypiekami na twarzy. I się nie zawiodłem. Oba filmy mają podobną strukturę, w obu głównym bohaterem jest dziecko, które zostaje skonfrontowane ze światem dorosłych i z brutalną, otaczającą go rzeczywistością. Jest wojna, rok 1939, sierociniec, na który spada bomba, ale na szczęści nie wybucha i jako ponury znak, symbol, tkwi pośrodku spacerniaka, przypominając o zagładzie, jaka rozgrywa się wokół. Chłopcy, pochłonięci swoimi zabawami, odkrywają obecność dziwnej istoty, ducha, z której głowy sączy się krew... Nie będę Wam zdradzał zabawy. Film jest przedni w swoim gatunku, dobrze zagrany, a przede wszystkim mocno trzymający w napięciu... Klasa.



4. Droga. Czekałem na ten film w zeszłym roku i nie doczekałem się. Byłem pod ogromnym wrażeniem książki Cormaca MacCarthy'ego, na podstawie której film powstał. Lubię jego prozę, za zderzenie brutalności sytuacji, które opisuje i poetyckiego języka, jakim to robi. "Droga" jest prawie tak dobra, jak "To nie jest kraj dla starych ludzi" Coenów, z tym że opowiada o zupełnie innym świecie, bo opowiada o przyszłości. Świat umiera, zwięrzęta wymarły, nad horyzontem ciągle wiszą zwaliste chmury, rośliny już nie rosną, walą się zeschnięte drzewa, a ludzie zdziczeli totalnie i zjadają siebie nawzajem. W takiej scenerii ojciec i syn, "nios ący światło", wyruszają w beznadziejną i skazaną na niepowodzenie podróż na południe, w poszukiwaniu resztek życia... Mocny, grający na emocjach film, świetnie pokazujący relację ojciec - syn, z pięknymi zdjęciami, bardzo dobrą muzyką Nica Cave'a i świetnymi rolami Viggo Mortensena i młodziutkiego Kodi'ego Smit-McPhee. Naprawdę warto zabaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz