czwartek, 25 listopada 2010

They call him Machete. Czyli 10 powodów, dla których warto zobaczyć nowy film Rodrigueza.

Po pierwsze: Ponad 50 wyciętych w pień ludzkich istnień (czy ktoś naliczył więcej?), flaki walające sie po ekranie, mięso, mięso i jeszcze raz mięso. A do tego scena z jelitem, która przejdzie zapewne do historii kina. Po drugie: Zemsta. Wiadomo, bez niej nie ma dobrej motywacji do zabijania. Mszczą się zatem wszyscy. Bóg jest litościwy. Bohaterowie "Maczety" zdecydowanie nie. Po trzecie: sceny w kościele. Krzyż monitoringu, "kubańskie" cygara, i jedna z najlepszych kwestii w kinie, jakie ostatnio słyszałem: "I absolve you for all of your sins. Now get the fuck out." Po czwarte: Michelle Rodriguez. Ciało absolutnie fantastyczne. Kobieta, która wygląda jakby urodziła się ze spluwą w dłoni. Czy Was też podnieca ta opaska na oku? Po piąte: Zabójstwo Torreza - mistrzostwo świata. Steven Seagal popełnia harakiri na swoim pielęgnowanym od lat wizerunku scenicznym. Piękne sprawa. Po szóste: Sista Pistola czyli Lindsay Lohan, grająca samą siebie. Córeczka tatusia, przyjmująca wszystko, co się da wciągnąć przez nos. Niegrzeczna smarkula. Muszę przyznać, że ładnie jej w habicie. Po siódme: Don Johnson, czyli skurwiony "Policjant z Miami". Pięknie się zestrzał i okazuje się, ze może mieć jeszcze w kinie wiele do powiedzenia. Po ósme: Przerażająco brzydki Danny Trejo. Życiowa rola. Mało mówi, dużo macha ostrymi narzędziami. I nie esemesuje. Po dziewiąte: Koniecznie trzeba zobaczyć, co się stanie, kiedy zadrzesz z niewłaściwym Meksykaninem. I po dziesiąte, ostatnie: Maczeta nie jest osobą, jest mitem. I jak każdy superbohater powróci. Dwukrotnie.

Ciąg dalszy musi nastąpić.

3 komentarze: