niedziela, 6 września 2009

Jak nazywa się miejscówka ta?*

Weekend miał być mocno pomarańczowy. Wybraliśmy się z ekipą do stolicy na Orange Warsaw Festiwal. Festiwal darmowy, a jak powszechnie wiadomo, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Mimo to, muszę tutaj napisać to dość wyraźnie: festiwal bardzo słaby. Ale zacznę od początku...


1. N.E.R.D. Fajny koncert, dobra energia, piszczące panny, latające staniki. Dziewczęta z pewnością bawiły się wspaniale, ja momentami też.
2. MGMT Totalna porażka. Zblazowani, bez życia, jakby grali za karę. Zero kontaktu z publicznością, a do tego fatalne nagłośnienie. Jeśli ktoś nie lubi grać koncertów, lepiej niech skupi się na nagrywaniu płyt. MGMT to nie jest koncertowe zwierzę, o nie!
3. Groove Armada - To, co teraz grają Andy Cato i Tom Findlay woła o pomstę do nieba. Kończcie, Panowie i wstydu oszczędźcie! Bo wolę zachować o Was dobre wspomnienia. Nie myślcie, że ich nowa płyta będzie fajna. Zagrali z niej kilka kawałków. Będzie beznadziejna. Jeśli ktoś bardzo chce poznać smak tej porażki, to dodam jeszcze, że było to doświadczenie z tych, po których uszy bolą, jakiś nudny i miałki electro pop zagrany z towarzyszeniem gitar. Myślałem, że będzie "groove" a było, niestety, "crappy"!

To tyle, jeśli chodzi o same koncerty. Nie ma nad czym piać! Jeśli dodać do tego, że organizacja była bardzo słaba (kto wymyślił tak wąskie przejście z jednej sceny na drugą?) i fakt, że na jego terenie nie można było kupić piwa, to całość tego wydarzenia oceniam na mierny +. Na całe szczęście Warszawa ma więcej do zaoferowania, niż darmowe koncerty, sponsorowane przez duże korporacje. Po festiwalu były zatem "Zakąski, Przekąski" - jeden z moich ulubionych warszawskich lokali. Był gzik, biała kiełbasa, było kilka kolejek wódki. A potem "Pewex", gdzie darliśmy pijackie mordy śpiewając włoskie przeboje muzyki popularnej ("Felicita" Al Bano & Romina Power!). Generalnie: bardzo przyjemny weekend, choć pomarańczowo raczej blady...

* - Oficjalnym hasłem wyjazdu został cytat z Warszafskiego Deszczu : "Jak nazywa się miejscówka ta? W-W-A". Mimo wszystkich swoich wad, stwierdzam, że miejscówka to dobra, pełna pozytywnych ludzi i jakiejś takiej fajnej energii, której z miesiąca na miesiąc gromadzi tam się coraz więcej. Nie wszędzie tak jest niestety. Jak się wraca, to się czuje różnicę... (Jakie to miasto? Trójmiasto)

Acha, zapomniałbym, na koniec, od całej wycieczkowej ekipy, za pośrednictwem tego bloga przesyłam pozdrowienie dla Pana Bramy, Pana Grosika i koniecznie, dla Pana Wilgoć. Sielawa we Frąknowie była przepyszna!

3 komentarze:

  1. Wow, ale ten link do Pana Wilgoć to mnie zozwalil.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może jednak dostateczny z minusem dam, będzie na zachęte na przyszły rok. A Nerd'om solidną czwórkę z plusem, żeby było sprawiedliwie. Dziś A. uświadomiła mi, że ja to lubię sobie tak czasem ponarzekać bez sensu... No więc sobie ponarzekałem, ale teraz tak sobie myślę, że trzeba temu festiwalowi dać jeszcze szansę. W końcu nie od razy Rzym zbudowano...

    OdpowiedzUsuń
  3. festiwal oceniam tez na 3- , ale cały wyjazd na pozadne 5, i pozytywnie patrze na wyjazdy do wawy :)

    OdpowiedzUsuń