W jednej z recenzji nowego filmu Almodovara, "Przerwane objęcia" znalazłem ciekawe spostrzeżenie, że reżyser ten wypracował sobie tak charakterystyczny, tak łatwo już rozpoznawalny styl, iż należałoby go nazwać "almodramą", odrębnym gatunkiem filmowym, zarezerwowanym jedynie dla hiszpańskiego mistrza. Niewiele mam do powiedzenia o "Przerwanych objęciach", bo powiedziano już o tym filmie za dużo. Kolejny raz jestem zauroczony Penelope Cruz, i choć czuć, że Almodovar się starzeje ("Przerwane objęcia" wydają się bardziej stonowane i mniej buntownicze) to wciąż z jego filmu emanuje jakaś magia. Piękne ujęcia, wysmakowane kadry, niesamowita muzyka. Tym razem Almodovar opowiada o swojej najważniejszej namiętności, o kinie. I choć fabuła wydaje się nieskomplikowana, niczemu to nie przeszkadza. Bo w "Przerwanych objęciach", jak w wielu pozostałych filmach Mistrza, najważniejsze są emocje. Niektórym nowy film Almodovara może się wydać letni, ja odkrywam jego sensy powoli, pomiędzy scenami i słowami. I w kilka dni po seansie wciąż myślę o bohaterach. A to dla mnie oczywisty znak, że obejrzałem film ważny, który coś we mnie pozostawił...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz