poniedziałek, 15 marca 2010

Jestem tu Nowy.

Gil Scott Heron powraca po 16 latach niebytu z nową płytą. Dla mnie i dla wielu innych 16 lat to przepaść. Kto w soul się za bardzo nie zagłębiał, Scotta Herona z pewnością nie kojarzył. Jego powrót zatem, dośc nieoczekiwany, jest świetną okazją, aby zapoznać się z jego wcześniejszą twórczością. Ja zacząłem jednak od albumu najświeższego, po tym jak gdzieś usłyszałem "New York is Killing Me", utwór, który nie wiem czemu skojarzył mi się z DFA Records. Być może dlatego, że jest to kawałek mocno nowoczesny. Nie żadna tam zakurzona neosoulowa pościelówa. Zresztą, świeżo brzmi cała płyta. Co tu dużo mowić, bardzo dobra płyta artysty, który w dalszym ciągu jest "out of something", artysty zaangażowanego, który tym razem spowiada się swoim słuchaczom z ostatniej dekady życia. Poczytałem sobie co nieco o życiu Herona i nie dziwi mnie, dlaczego jego teksty są tak gorzkie. Staruszek Heron nie miał lekkiego żywota. Dziś w wieku 61 lat podsumowuje to, co się z nim działo. A swoje refleksje obudowuje bardzo urozmaiconymi rytmami. Słuchać tu trochę trip-hopu, nieśmiertelnego soulu, a także, co ciekawe dubstepu. Płyta jest bardzo nowocześnie wyprodukowana. Sporo tutaj elektronicznych smaczków, jak choćby w "New York is Killing Me", gdzie rytm wyznaczają kastaniety i nieregularne bębny na tle płynącego, delikatnego podkładu. Poszczególne tracki mieszają się z melorecytacjami Herona, który nadają albumowi bardzo osobisty, prywatny charakter. "I'm new in here" to album smutny, dekadencki nawet. Klimat całości świetnie oddaje klip do pierwszego singla "Me and The Devil", który przypomina trochę stare Massive Attack. Wcześniejsze płyty Gil'a są o wiele cieplejsze. Mnie jednak najbardziej pasuje to depresyjne oblicze Herona. Jego przepalony, zniszczony głos, naznaczony piętnem choroby najlepiej wypada właśnie w tych mocno depresyjnych songach. Może to ta przedłużająca się zima tak na mnie działa, a może robię się już po prostu stary, że wchodzą mi takie klimaty... Nie wiem. W każdym bądź razie, Gil Scott Heron jest moim nowym bohaterem. Chętnie spaliłbym z nim niejednego jointa.

4 komentarze:

  1. od kiedy rozmawialiśmy o Heronie minął już miesiąc chyba i przemierzałem w tym czasie jego tworczość w czasie od począdku do końca. stał się on dla mnie szamanem, moim prywatnym, którym nie bardzo miałem ochotę się dzielić, który uspokajał swą melodeklamacją szalejący tajfun nicości w mojej głowie. i gdy tak przemierzyłem te 40 lat w czasie to nowa płyta nie jest już taka inna, jest jak najbardziej kolejnym krokiem, i pieknie wywiazali sie z zadania producenci i sam Gil. jakoś te płyty bardzo kojaża się z klimatem nowojorskim, kiedyś jazzowe i funkowe, teraz brudna prawie dubstepowa. Gil to taki prawdziwy miejski szczur obserwujący życie miasta, piekła, w ktorym spotkac mozna tych wszystkich nowojorskich bohaterów ulicy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tajfun nicości w Twojej głowie? Mam nadzieję, że go wyciszyłeś już trochę...

    OdpowiedzUsuń
  3. aby zapełnić nicość zaczerpnąłem wiaderkiem trochę sampli od Gil'a :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak najbardziej jointa bym z nim spaliła, pewnie fajnie byśmy pogadali haha;) Niewtajemniczonym polecam na początek 1szą plytę Gila "Pieces of a man". Moja ciocia gdy jej to puściłam ze zdziwieniem spytała "To już w 71' taka fajna muzyczka była? Ano była ale ja radzę, w miarę znajomości ang. oczywiście, zagłębić się w teksty bo są głebokie i zanurzać się w nich można długo a tematy podjęte tamże przewijają się, tak jak w życiu, w całej jego twórczości. Gil temat swojego uzależnienia podejmuje już w "Home is where the hatred is" pisanej gdy miał już żonę i syna a jednak nie tak łatwo przychodziło mu rzucić. I tak jak syty głodnego nie zrozumie a bogatemu do raju trudno wejść jak wielbłądowi przez ucho igielne (swoją drogą oni mają oko 'Needle's ęye') tak nikt nie zrozumie ćpuna jak drugi ćpun. Gil zdaje sobie sprawę z tego, że jest więźniem 'Prisoner' swojego nałogu, który potrzebuje pomocy i kogoś kto by go wysłuchał. Pomódz nie mogę nawet sobie ale połuchałm z przyjemnością. Na szczęście perełka w postaci "I think i'll call it morning" wpowadza powiew optymizmu i słońca. Jeszcze raz polecam Gila wszystkim ćpunom i nie, 1szą płytę jak i tę najnowszą i wszystkie pośrodku. W sam raz na przedłużające się przedwiośnie ;) Pozrowienia Julu mój królu. Nastee nie wiedziałam, że tak ładnie umiesz pisać umyśle ścisłyty ty mój.

    OdpowiedzUsuń