poniedziałek, 30 listopada 2009

Bandyci w piątek!

Już od kilku dobrych lat staram się nie opuszczać imprez Beat Bandith Assault w Sopockiej Papryce. Zawsze jest tam mega przyjemnie, tudzież za sprawą muzyki, jak i grona ludzi, którzy podążają sladami Bandytów. Niestety w najbliższy piątek w Papryce pojawić się nie będę mogł, gdyż czeka mnie wyjazd do Warszawy. Zawsze specjalnie olewam Andrzejki i siedzę sobie cichutko w domu, bo imprez andrzejkowych po prostu nie lubię. Mam wrażenie, że do klubów chodzą wówczas ludzie, którzy zazwyczaj nie chadzają. To tak samo jak z niedzielnymi kierowcami. Jeżdzą tylko wtedy, kiedy wypada. Dlatego też czekałem na ten piątek i żałuję bardzo, że mnie na tej imprezie nie będzie. Natomiast Wam proponuje ruszyć dupska i udać się na dancefloor do Papryki, odprężyć trochę ciała i umysły przy tanecznych dźwiękach generowanych przez moich kolegów: Simca!, Deekeeda, Nasteego i Pena. Jak zawsze będzie wyborna selekcja oraz muza tylko z czarnych placków. W imieniu wszystkich Bandytów zapraszam!

sobota, 28 listopada 2009

Kotlet z wodsela.

Skończyłem właśnie czytać niesamowitą książkę, "Pod skórą" Michaela Fabera. Pochłonęła mnie bez reszty. Bo to jedna z tych książek, których nie można przestać czytać. Faber zwodzi czytelnika. W "Pod skórą" nic nie jest oczywiste, tajemnicę głównej bohaterki, jej tożsamość poznajemy bardzo powoli. Issarley jest kobietą w średnim wieku, która poluje na autostopowiczów. Dla większości z nich ta podróż będzie ostatnią. Issarley interesują tylko osobniki z rozwiniętą muskulaturą, tylko takich zabiera do swojej czerwonej toyoty corolli. Nic więcej o fabule powiedzieć mi nie wolno, bo pozbawiłbym was całej przyjemności czytania, a wierzę, że być może mój entuzjazm udzieli się komuś z Was. "Pod skórą" to majstersztyk. Zaczyna się jak klasyczny dreszczowiec, ale w trakcie lektury czytelnik zrozumie, że trzyma w rękach zupełnie inną książkę. Wraz z Issarley odkrywamy jej przeszłość, jej obawy, lęki, odwiedzamy miejsce jej zamieszkania, dowiadujemy się, dlaczego trudni się tak dziwnym zajęciem. W końcu na farmę, którą zamieszkuje przyjeżdża Amlis, syn szefa Korporacji Vessa, z którą Issarley jest mocno związana i karty zaczynają się odkrywać. To, co można sobie było w trakcie dotychczasowej lektury "zbudować" nagle runie jak domek z kart. Następuje "zmiana perspektywy" i powieść nabiera zupełnie innego sensu. Aż do końca trzymająca w napięciu "Pod skórą" jest moim trzecim już spotkaniem z Faberem. Spotkaniem, które zawsze wywołuje u mnie dreszcz emocji, chociaż za każdym razem są to inne emocje, bo też Faber nigdy się nie powtarza. Dlatego czytanie jego książek jest takie fajne, nigdy nie wiadomo co nam ostatecznie zaserwuje. Jeżeli chcecie wiedzieć, jak smakuje kotlet z wodsela, gdzie leżą Nowe Posiadłości i jakie skutki na człowieka wywiera żucie listków ikpatuy to koniecznie przeczytajcie tę powieść. Issarley pokaże Wam, jak dziwny jest nasz świat a z wizji tej bardzo trudno będzie się otrząsnąć...

wtorek, 24 listopada 2009

Szranki i konkury. Część 2.

Rok 2009 przyniósł wysyp dobrych płyt z muzyką elektroniczną, w tym dwie kolegów po fachu, nagrywających od 2003 roku w duecie, Mathiasa Kadena i Marka Hemmanna. Oboje postanowili w tym roku zadebiutować albumami solowymi. Jako pierwsza, we wrześniu ukazała się płyta Kadena, pt. "Studio 10", jako druga, 30 października, płyta Hemmanna, "In between". Obie są bardzo dobre, ze względu jednak na przeszłość i wspólne nagrania obu Panów, porównania były nieodzowne. Płyta Kadena, zdecydowanie spokojniejsza, miała chyba zadowolić gusta tych bardziej wybrednych wielbicieli elektronicznych dźwięków. W rezultacie jednak wydaje się trochę przekombinowana. Początkowo mi się podobała, jednak rzadko do niej wracam, chyba dlatego, że trochę mnie nuży. Tego z kolei na pewno nie można powiedzieć o albumie Hemmanna. "In between" to petarda, naszpikowana numerami, przy których trudno usiedzieć w miejscu. Ale też płyta bardzo starannie wyprodukowana, z dbałością o detale, jak np. saksofonowe wstawki z "Gemini", czy "Kaleido". Hemman zadbał, żeby płyta nie była monotonna, właściwie każdy kawałek jest inny i coś innego mi przypomina, do czegoś innego się odwołuje. "Gemini" kojarzy mi się z kiczowatą Candy Dufler, "Tagoma" z klimatami balearic, i z Argentyną (może przez ten dyskretnie pojawiający się akordeon), a "Compass" urzeka jakąś "kosmiczną" melancholią. Ukoronowaniem tego wszystkiego jest utwór "Down", w którym jak nazwa wskazuje, Hemmann zwalnia tempo. Rytm wygrywany na cymbałach, i płynąca sobie leniwie melodia. Wojtek Michaluk, na Soundrevolt napisał o tym albumie: "Na 'In Between' nie ma niepotrzebnych eksperymentów z konstrukcją utworów, żaden nie jest zanadto przekombinowany, a mimo to wszystkie tętnią życiem i pulsują bardzo wyrazistą energią. Nic nie brzmi wymuszenie, przeciwnie, wyczuwalna jest coraz rzadziej spotykana radość tworzenia, co wprost proporcjonalnie udziela się słuchaczowi." To chyba bardzo dobre podsumowanie, a zarazem kontra wymierzona Kadenowi. Jak dla mnie w tym starciu 2:1 dla Hemmanna.

niedziela, 22 listopada 2009

Pismo obrazkowe.

Dzisiaj, w niedzielne, leniwe popołudnie proponuje seans obrazkowy z syntezatorami w tle. Jako pierwsi Panowie z Simian Mobile Disco z Beth Ditto na wokalu. "Cruel intentions" z niepokojącym klipem.




Druga odsłona to Duńczycy z Whomadewho, z kawałkiem "Keep me in my plane", najlepszy jak dla mnie utwór z płyty "The Plot", podrasowany fajną fabułą.




A na koniec, debiutanci z The XX. Jak się tak debiutuje, to aż strach pomyśleć, co będzie dalej... Polecam całą płytę, a poniżej jej przedsmak. Klip do kawałka "Basic Space"!

czwartek, 19 listopada 2009

Catnip.

Mike Monday ponoć uwielbia swojego kota. Ja swojego czasami też. A czasami jej nie znoszę. Kreska potrafi być naprawdę miła i słodka. Ale jak każdy kot chyba, potrafi też być wredna. Jej ulubiony sport, który uprawia namiętnie w naszym mieszkaniu to parkour, czyli mniej lub bardziej kontrolowane skakanie po przeszkodach. Ludzie robią to w mieście, koty w domu. Zauważyłem ostatnio, że Kreska miewa sny, a czasem nawet uśmiecha się przez sen lub mruczy. Czy ktoś wie, czy to u kota normalne? Czasem też nachodzi mnie taka myśl, czy ten mój kot aby na pewno jest zdrowy na umyśle? Kocham ją jednak i nie wyobrażam już sobie, aby jej u nas nie było. A teraz Mike Monday, wielbiciel kotów i klip do kawałka "Catnip", w którym, a jakże, kot gra pierwsze skrzypce. Viva la chat!

Mike Monday - "Catnip" (Anim by Drunk Park & Joe Hamilton) from Drunk Park on Vimeo.

środa, 18 listopada 2009

Wszystko ma drugą stronę.

Pewnie wszyscy już o tym piszą i wszyscy pewnie chwalą, ale ja się tym nie przejmuję wcale, bo chciałem tylko Wam donieść, że to jest naprawdę bardzo dobry film. Bo ma naprawdę ciekawy scenariusz, który trochę śmieszy, a trochę przestrasza, cudowną muzykę, która potęguje nastrój, piękne zdjęcia, które robią klimat jak "w starym kinie". "Rewers" jest dobrze zagrany, nawiązuje do mistrzów polskiego kina, opowiada fajną historię, nie nudzi. Wszystkie składowe tego filmu pasują do siebie jak zębatki w dobrze nakręconym mechanizmie. To prawdziwa czarna komedia, jakich w polskim kinie do tej pory powstawało niewiele. Czegóż chcieć więcej! Do kina marsz! Polską kinematografię wesprzeć! Raz, dwa!

Dopisek wieczorową porą (22:30): Chciałem napisać jeszcze, że po raz pierwszy w polskim kinie chyba, mamy do czynienia z bohaterem komiksowym, bo taki dla mnie jest Bronek, grany przez Marcina Dorocińskiego. Czarny charakter, jednoznacznie zły, odważny i silny, nie znoszący sprzeciwu, tajemniczy, małomówny. Przystojny i ujmujący, gra rolę amanta, by po czasie ujawnić swą prawdziwą naturę. Ubrany w prochowiec i z nieodłącznym papierosem w ustach. Niczym Dick Tracy. Fajnie, że pojawił się u nas reżyser, który tak wprawnie potrafi łączyć różne klimaty, różne motywy i tak dobrze czuje "magię kina". Brawa dla Borysa Lankosza! Jeszcze raz "Rewers" gorąco polecam!

niedziela, 15 listopada 2009

Techno Veteran.

Zleciało, jak z bicza trzasnął! BPitch Control obchodzi 10 urodziny. Berliński label, którym od początku włada Ellen Allien wydał przez tą dekadę mnóstwo EPek i albumów, które stały się krokiem milowym dla tanecznej elektroniki. BPitch startowało w 1999 roku i od razu załapało się na electro hype, w którym miało swój ogromny udział, a to za sprawą nieśmiertelnego "Missy Queen gonna die" Toktok i Soffy O. Potem była Sylvie Marks i jej "Baby, I'm electric" oraz albumy szefowej, zatytułowane "Stadkind" i "Berlinette". I kiedy moda na electro trwała w najlepsze, statek BPitch Control żeglował już w inne rejony. To tu swoje niesamowite albumy wydali Sascha Funke ("Bravo"), Kiki ("Run with me") oraz Paul Kalkbrenner ("Self") . To tu również swoje pierwsze Epki oraz debiutancki album wydali Modeselektor. Ellen nie spoczywała jednak na laurach. Ogromnym sukcesem okazał się współtworzony wraz z Apparatem album "Orchestra of Bubles", jeden z moich faworytów w tej stajni. Zwerbowała również do współpracy duet Telefon Tel Aviv , który nagrał dla BPitch Control świetny album "Immolate yourself", jak się miało wkrótce okazać, ostatni w takim składzie, gdyż Charlie Cooper, wkrótce po premierze, w styczniu tego roku popełnił samobójstwo. Po smutnym początku, rok 2009 był dla BPitch Control bardzo udany. Przede wszystkim za sprawą projektu Moderat, który tworzą Modeselektor i Apparat. Płyta zatytułowana po prostu "Moderat" z pewnością będzie zaliczana przez wielu do najlepszych w tym roku. Świetne albumy wydali również Kiki ("Kaiku") oraz Fuckpony ("Let the love flow"). 10 lat działalności Ellen i jej ekipa podsumowali właśnie digit packiem "10 years of BPitch Control" (part one & part two) który świetnie pokazuje w jakim obszarze muzycznym czują się oni najlepiej. Zaczynamy zatem od electro ("Baby, I'm electric" Sylvie Marks), następnie mamy eksperymenty Alexa Amoona i Feadz'a, potem minimal - Paul Kalkbrenner oraz Ellen Allien & Apparat w remiksie Bena Klock'a, a na końcu indywidualności, czyli Modeselektora z Thomem Yorke z Radiohead oraz Telefon Tel Aviv z kawałkiem "You are the worst thing in my life". Bardzo dobra składanka, kawał historii muzyki elektronicznej. Przez tych 10 lat BPitch wyrosło na jedną z najbardziej kreatywnych wytwórni muzycznych, wciąż trzymają się dobrze i wyznaczają kierunki na następne lata. Ciekawe, co Ellen zaprezentuje nam w przyszłym roku... Tymczasem możemy powrócić do tego, co już wydane, co niezmienne molestuje nasze mózgi. Poniżej mój prywatny ranking najlepszych BPitch'owych strzałów:

1. Sascha Funke - "Now you know". Track otwierający album "Bravo" z 2003 roku. Nadawał ton całej płycie, na długo pozostał w głowie. Majstersztyk!

01 - Now you know by bookerbus

2. Jeden z najlepszych kawałków szefowej labelu Ellen Allien, "Trashscapes" w zajebistym remiksie Raza Ohary.

B1 trashscapes (raz ohara remix) by bookerbus

3. "Let the Love Grow" z Paulem St. Hilaire na wokalu to właściwie kawałek Moderata, gdyż jego współproducentem jest Sasha Ring, czyli Apparat. Pierwotnie ukazał się jednak na albumie Modeselektora, "Happy Birthday!" z 2007 roku. Do tej pory jak tego słucham, to mam ciary! A co się działo ze mną, gdy panowie zagrali to na koncercie w Płocku... Nie chcecie wiedzieć...

04 - Let Your Love Grow by bookerbus

czwartek, 12 listopada 2009

La Antena.

Wczoraj obejrzałem niesamowity film. Połączenie surrealizmu z ekspresjonizmem niemieckim, hołd dla kina niemego, w którym odnaleźć można nawiązania do kreski Franka Millera, do czarnego kryminału, do Davida Lyncha nawet. Film szkatułka, w którym jak rodzynki w torcie poutykane zostały wątki i motywy odwołujące do historii kina. Argentyńska "La Antena", bo o tym filmie mówię, oczarowała mnie na maksa. Historia miasta, którym rządzi tyran, Mr. Tv, gdzie ludzie milczą, bo głos został im odebrany. Jedynymi osobami, którzy wciąż jeszcze mówią, jest piękna La Voz i jej syn. Porywając La Voz, Mr. Tv chce ją wykorzystać by odebrać ludziom słowa. Osobami, które mogą przeszkodzić mu w realizacji niecnego planu są pewien telewizyjny inżynier, jego żona oraz córeczka, Anna. Muszą oni udać się daleko w góry, gdzie znajduje się stara antena, jedyne urządzenie zdolne jeszcze emitować głos... "La Antena" to przede wszystkim film dla tych, którzy uwielbiają obrazy rozpasane wizualnie, gdzie najważniejsze są kompozycje poszczególnych kadrów i scenografia. Tu jest na co popatrzeć. Ale nie będą zawiedzenie również i Ci, którzy chcieliby zobaczyć zajmującą historię. Może trochę infantylną, ale za to niezwykle ujmującą. Poniżej trailer.

wtorek, 10 listopada 2009

Bliźniaków świat.

Dawno na blogu nic nie było o streetarcie. Tymczasem na świecie się dzieje... Pod koniec października bliźniacy Otavio i Gustavo Pandolfo, znani bardziej jako Os Gemeos, otworzyli swoją największą jak dotąd wystawę zatytułowaną "Vertigem", w Muzeum FAAP, w Sao Paulo. Ich sztuka kojarzyła mi się jak dotąd z wielkimi muralami, z postaciami o żółtych twarzach, z multikolorowością. Wrażenie jakie robią ich prace umieszczone w przestrzeni miejskiej jest naprawdę niesamowite. Miałem okazję zobaczyć jeden z ich murali w Berlinie. Foty zamieszczam poniżej:





Ciekawie wyglądała również ich praca na Tate Modern w Londynie z 2008 roku. Można ją zobaczyć tu. Tymczasem wystawa w Sau Paulo pokazuje zupełnie inne oblicze braci. Ich dzieła umieszczone w zamkniętej przestrzeni muzeum, pozbawione kontekstu miasta, sprawiają wrażenie jeszcze bardziej bajkowych, baśniowych wręcz. Ich nagromadzenie w jednym miejscu spowodowało, że Os Gemeos, zamierzenie, bądź nie, stworzyli swój własny, osobny świat, łatwo rozpoznawalny, którego nie można pomylić z nikim innym. Zresztą zobaczcie to sami. Jak wklejam tylko wybrane foty. Prezentacja całości wystawy znajduje się tu. Warto kliknąć!



środa, 4 listopada 2009

De Sade współczesności.

Rzadko ostatnio było o książkach, ale o tej pozycji muszę napisać. Otóż, od mniej więcej miesiąca, czytam, smakuję i uzależniam się od prozy Chucka Palahniuka. Czytałem wcześniej jego "Rozbitka" i "Udław się", i jak chyba wszyscy widziałem "Fight Club" z Bradem Pitem i Eduardem Nortonem, nakręcony na podstawie jego scenariusza, ale nigdy, aż do dnia dzisiejszego nie byłem jego wielbicielem. Uważałem, że wprawnie operuje stylami i pozwala sobie na dużo igrając z czytelnikiem. Natomiast nie wszystkie jego pomysły mnie bawiły, niektóre wręcz nużyły, inne irytowały. Co innego z "Opętanymi". Nie będe udawał, nie od razu pokochałem tą powieść. Na początku pomyślałem sobie, że to kolejny wybieg Palahniuka, kolejna gierka z odbiorcą. I po części tak jest. Tyle, że tym razem jest to gra warta świeczki. Książka oparta jest na pomyśle, wziętym z życia, a właściwie z historii literatury. Otóż, w 1816, w Villa Diadati, domu lorda Byrona, zgromadziło się zaproszone przez niego towarzystwo. Poirytowany brakiem rozrywek Byron zaproponował turniej: kto napisze najlepszą makabreskę? Tak oto narodził sie koncept, który następnie zaowocował "Frankensteinem" Mary Godwin Shelley, jedną z najbardziej znanych powieści o wampirach. Palahniuk robi podobnie, tylko, że czasy mamy zupełnie inne. Bohaterowie "Opętanych" udają się na literackie wywczasy, gdzie mają zająć sie pisaniem powieści pod okiem utalentowanego, starzejącego się mistrza. Tyle że bajka okazuje się być koszmarem. Perfekcyjnie skonstruowana powieść Palahniuka (rozdział opowiadanej przez całą książkę fabuły, po czym monolog jednego z bohaterów, a następnie jego opowieść) wciąga i nie odpuszcza. Można smakować spisane w niej historie. Nie mówię, że jest łatwo, bo nie jest. Nowele są przerażające, naturalistyczne aż do bólu, odkrywające powoli zamiary postaci. Im dalej w las tym lepiej. Zostało mi 50 stron, nie wiem jak książka się skończy i chyba na razie nie chcę wiedzieć. Nie chcę przestać jej czytać, bo co będę czytał dalej? Co mi zastąpi tą misternie skonstruowaną, brutalną opowieść; koszmar na miarę naszego, wyuzdanego, XXI wieku?

poniedziałek, 2 listopada 2009

Happy Birthday!

No i stało się! Stuknęła mi 30-stka! Ponieważ jest to rocznica okrągła, postanowiłem z tej okazji świętować również na blogu. Dziś, specjalnie dla mnie, zagrają Royksopp i Modeselektor. A co! Natomiast w najbliższy piątek, 6 listopada, w Klubowej, w Sopocie, show zrobią moi przyjaciele - Bandyci (Deekeed, Simc! i Nastee) oraz tajemniczy przybysz z egzotycznym instrumentem, czyli Bernard Gray. Zapraszam wszystkich, którzy chcą się pobawić w niebanalnym miejscu, przy niebanalnych dźwiękach. Startujemy o 21:00, lądujemy następnego dnia rano. Proponuję zabrać ze sobą wygodne obuwie do tańczenia bo siedzieć raczej nikt tam nie będzie:) Im będzie nas więcej, tym lepiej. Potrzebuję odważnych śmiałków, którzy pomogą mi dźwignąć mój 30-letni bagaż doświadczeń! Bardzo mi będzie miło zobaczyć tam wszystkich, z którymi bawiłem się na imprezach w ciągu tych ostatnich trzech, cudownych dekad. Do zobaczenia w piątek w takim razie! Tymczasem z słuchawkami na uszach oddalam się teraz, żeby posłuchać mini recitalu zaproszonych specjalnie dla mnie muzycznych gości. Proszę Państwa: Prosto z zimnego Bergen - Royskopp oraz prosto z Berlina - Modeselektor!