piątek, 15 stycznia 2010

Parnassus - wyobraźnia zakleszczona.

"Imagianrium of Doctor Parnassus". To był jeden z tych tegorocznych filmów, na które czekałem. Poszedłem zatem do kina z wypiekami na twarzy. Wyszedłem rozczarowany. Pomyślałem, a może trzeba poczekać. Może czegoś się jeszcze tu doszukam, może tak na szybko oceniać nie można. Odczekałem zatem trzy dni i nic. Bo ten film jest trochę jak wielkanocna wydmuszka, efektowna z wierzchu, a w środku jakby pusta. Owszem, w warstwie wizualnej piękna, choć nie porywająca. Kto się spodziewał "obrazków jak po kwasie" będzie zadowolony, kto chciałby czegoś jeszcze może się poczuć rozczarowany. Gilliam miewał już lepsze kawałki. W "Parnassusie" świat wyobraźni, który pokazuje widzom, jest co prawda dopracowany, ale co z tego, skoro pozostawia obojętnym. Film skonstruowany jest na wielokrotnie już stosowanym motywie zaprzedania duszy diabłu. Ciekawie pokazana jest postać Mr. Nicka, czyli Diabła właśnie, granego przez Toma Waitsa, który w tej roli sprawdził się znakomicie. Aktorstwo zresztą w tym filmie jest zdecydowanie "in plus". Pomysł, że po śmierci Heatha Ledgera, w graną przez niego postać wcielają się trzej inni aktorzy jest ciekawy i film tylko na tym zyskuje. Co z tego, skoro kuleje warstwa fabularna i w filmie mało się dzieje! Czyżby wyobraźnia Gilliama weszła właśnie w stadium kryzysu, a może już uwiądu starczego? Oby nie. Bo przecież takie filmy jak "Przygody barona Munchausena", "12 małp", "Brazil", "Fisher King", "Kraina Traw" rozwalały mnie zupełnie. Dla wielbicieli Gilliama "Parnassus" pozstanie zaledwie namiastką tego, co mogłoby powstać, gdyby jego wyobraźnia nie zakleszczyła się między oczekiwaniami wielbicieli, a oczekiwaniami masowej widowni. Mam wrażenie bowiem, że to film pełen kompromisów, wyważonych rozwiązań, mało porywających konceptów. Średni po prostu, letni. Dlatego zamiast skupiać się na "Parnassusie" wracam do "Krainy Traw", gdzie wyobraźnia Gilliama zdecydowanie lata wysoko. Film, w którym Gilliam pozwolił sobie na niesamowite harce, przełamał pewne granice, zatracił się w swojej wizji. Film niedoceniony przez masową widownię, zlekceważony, zapomniany, a dla mnie wybitny.

3 komentarze:

  1. Witam ;)
    a mnie się podobał "Parnassus". Dla mnie tylko muzyka była nędzna. Bo jakby jej w ogóle nie było... Ale ja się nie znam aż tak na twórczości Gilliama...

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat muzyka niekoniecznie musi być wyznacznikiem dobrego filmu. Są filmy, które doskonale obywają się bez muzyki, a klimat budują zupełnie czymś innym. Przykładem niektóre Larsa Von Triera, czy "Ukryte" Michaela Haneke. Jeżeli chodzi o Gilliama, to polecam filmy, które wymieniam powyżej. Niektóre są trudno dostępne, ale kilka można już kupić na DVD. Myślę, że jak obejrzysz np. "Fisher Kinga" poczujesz róźnicę, o której piszę. Nie polecam jednak poznawania Gilliama od "Krainy Traw". Lepiej zostawić go sobie na deser. Na ten film trzeba się psychicznie przygotować...

    OdpowiedzUsuń
  3. :) dziękuję! Ja nie uważam, że muzyka jest wyznacznikiem dobrego filmu. Miałam na myśli, że mi tam brakowało czegoś do dopełnienia tego, co widziałam :)

    OdpowiedzUsuń