środa, 20 stycznia 2010

WCK albo Młodzieżowa Kapela Punk-Rockowa.

Młodość ma swoje prawa, ma swoje niezapomniane obrazy, obrasta w mity i legendy. Chyba każdy ma taką historię, którą sobie wypolerował, wyczyścił z wszelkiech zabrudzeń, przefiltrował, żeby zachować w pamięci jej czysty i nieskalany zapis. Historię z wczesnej młodości, kiedy wszystko było wolno. Ja taką mam. Ma taką również Jacek Borcuch, który swoim filmem "Wszystko, co kocham" bardzo ładnie pokazał naturę wspomnień. Troszkę polukrowana i wyidealizowana historia Janka, który zakłada kapelę punk-rockową tuż przed wybuchem stanu wojennego i jego dziewczyny, Basi, zagranej rewelacyjnie przez Olgę Frycz. Ale ten lukier i ten idealizm ja Borcuchowi natychmiast wybaczam. I wcale mnie ten film nie zmęczył, wręcz przeciwnie, oczarował. "Wszystko, co kocham" dzieje się na Helu i okolicach. To miejsca, w których się urodziłem i wychowałem. Mam do nich wielki sentyment. Taki sentyment ma też pewnie Borcuch, co widać w filmie bardzo wyraźnie. Zdjęcia Michała Englerta, pełne światła, jasne, tchną optymizmem, tak rzadko spotykanym w kinie polskim, a już szczególnie w filmach, w ktorych pojawia się wątek historyczny. Tutaj historia dzieje się gdzieś obok, ma niezaprzeczalny wpływ na życie bohaterów, ale to nie ona decyduje o dramaturgii przekazu. Ważniejsza od stanu wojennego, od manifestacji, protestów i strajków jest zwykła codzienność i to, co z sobą niesie. Wieczorne oglądanie Dziennika Tv. Zakupy na kartki. Oraz to, co nierozerwalnie wiąże się z młodością. Muzyka, wino, popalanie papierosów, eskapady z kumplami, znienawidzona szkoła czy seksowna sąsiadka, której należy podglądać z ukrycia i z którą można przeżyć swoją inicjację seksualną. Wreszcie w polskim filmie dostajemy świeże, nieopatrzone twarze (bardzo dobry Mateusz Kościukiewicz w roli głównej). Naturalne, niewymuszone dialogi. Dobrze skonstruowane, pełnokrwiste postacie drugoplanowe, jak chociażby ojciec Janka, zagrany rewelacyjnie przez Andrzeja Chyrę. Jest w "WCK" coś z filmów skandynawskich, czeskich może nawet. Jakiś taki pozytywny klimat, autentyczność, szczerość. A może to po prostu dobrze skonstruowana fabuła... Sam nie wiem. Pewne jest, że dawno już na polskim filmie nie czułem się tak dobrze. Jak małolat, jak szczeniak, jak gówniarz. Czyli fajnie, nie?

2 komentarze:

  1. po primo jacek borcuch to dla mnie number 1 polskiego kina, po duo nastoletnie punkowe czasy wspominam z sentymentem, wiec wybieram sie na ten sztos bezwzglednie

    OdpowiedzUsuń
  2. no to będziesz Pan zadowolony!

    OdpowiedzUsuń