czwartek, 13 sierpnia 2009

Filmy mojego życia.

Pod każdym względem to lato jest mocno filmowe. Po raz pierwszy byłem na Nowych Horyzontach, choć plany takowe snułem dużo wcześniej to udało się je zrealizować dopiero w tym roku. Dużo o filmach myślałem i dużo dobrych filmów widziałem. Czytam też książkę, która o filmach opowiada i która filmom, jakie w życiu oglądamy nadaje większy sens. Filmy bowiem są nośnikami naszej pamięci. Z każdym obrazem, który widzieliśmy kiedyś w kinie coś nam się kojarzy, jakieś zdarzenie, jacyś ludzie, jakieś rzeczy... "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta (bo o tej książce mowa) jest powieścią opartą na bardzo fajnym pomyśle. Jej bohater, Beltran Soler spotyka w czasie swojej podroży do Japonii tajemniczą kobietę, która proponuje mu spisanie historii swojego życia na podstawie filmów, które w życiu oglądał. Nasz bohater zaintrygowany tym pomysłem cofa się do lat swego dzieciństwa i przypomina sobie zdarzenia, których był świadkiem. Ocenia je zawsze w kontekście obrazów, które widział wówczas w kinie lub w telewizji. Bo filmy niosą z sobą zawsze wiele ciekawych spostrzeżeń i obserwacji o czasach, w których powstały. Ma książka Fugueta niesamowitą siłę. Zmusza bowiem do spojrzenia również i na nasze własne życie przez pryzmat filmów. Wczoraj wieczorem usiadłem zatem z karteczką i ołówkiem w dłoni i zacząłem wypisywać te obrazy, które pamiętam z dzieciństwa, które wiążą się z czymś dla mnie ważnym. Pierwszy polski film, na który zabrała mnie mama do kina - "Akademia Pana Kleksa". Scena z inwazją wilków - nie do zapomnienia. Każdy kto widział, wie o czym mówię. Pierwszy film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie - "Goonies". Pamiętam jak dziś, że usiadłem wtedy w fotelu i nie poruszyłem się aż do momentu, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Pierwszy film, na który poszedłem do kina sam - "Willow". Kto pamięta Vala Kilmera w roli Madmartigana? Pierwszy film, który spowodował, że chciałem przeczytać książkę na kanwie której powstał - "Powrót do przyszłości". Pierwszy film, po którym bałem się zasnąć - "To" na podstawie powieści Stephena Kinga, z postacią Pennywise’a - Tańczącego Klowna. Kilka miesięcy temu w jakimś artykule w "Machinie" przeczytałem, że ten Klaun był słaby i wcale nie był straszny. Być może dla autora tego artykułu, ja w wieku 11 lat miałem inne zdanie. Potem pierwszy film o Batmanie... Pamiętam jeszcze "Wejście smoka" z Brucem Lee. I jakiś taki podniosły nastrój, gdy ten film puszczano w telewizji. Wszyscy oczekiwali na niego z wypiekami na twarzy. Nawet babcia, która najbardziej lubiła "kino nocne". Potem pamiętam "Syreny" z Cher, "Czarownice z Eastwick" z Jackiem Nicholsonem oraz jeden z pierwszych filmów Tima Burtona - "Beetlejuice". I chyba wtedy zakochałem się w kinie na zabój, a może to zdarzyło się już wcześniej, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć tego właściwego momentu.

Oprócz filmów sensu stricto pamiętam jeszcze serial, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Puszczali go wtedy w czasie ferii zimowych. Były to "Kroniki z Narnii" z 1988. Już sama czołówka wywoływała u mnie dreszcze... Oglądanie tego serialu było swoistą celebracją. Życie stawało się wtedy zupełnie inne (szczególnie gdy ktoś obdarzony był rozwiniętą wyobraźnią;). Czy dzisiaj dzieciaki też tak mają?



Zresztą dziwne to były czasy. Bo jak rozumieć mieliśmy wtedy "pamiętnik młodego zielarza", "święto pierwszej pigułki", "przylądek aptekarski" czy "magistra pigularza" z "Pana Kleksa"?

3 komentarze:

  1. Co do tej książki, to podobny motyw był w "Tajeniczym Płomieniu Królowej Loany" autorstwa Umberto Eco. Z tym że tam o komiksy chodziło. Swoja droga świetna książka. Polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, ale w "Tajemniczym Płomieniu.." jest dużo odwołań mało dla nas czytelnych...

    OdpowiedzUsuń
  3. Willow!! Omg, kocham ten film!

    OdpowiedzUsuń