Pod każdym względem to lato jest mocno filmowe. Po raz pierwszy byłem na Nowych Horyzontach, choć plany takowe snułem dużo wcześniej to udało się je zrealizować dopiero w tym roku. Dużo o filmach myślałem i dużo dobrych filmów widziałem. Czytam też książkę, która o filmach opowiada i która filmom, jakie w życiu oglądamy nadaje większy sens. Filmy bowiem są nośnikami naszej pamięci. Z każdym obrazem, który widzieliśmy kiedyś w kinie coś nam się kojarzy, jakieś zdarzenie, jacyś ludzie, jakieś rzeczy... "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta (bo o tej książce mowa) jest powieścią opartą na bardzo fajnym pomyśle. Jej bohater, Beltran Soler spotyka w czasie swojej podroży do Japonii tajemniczą kobietę, która proponuje mu spisanie historii swojego życia na podstawie filmów, które w życiu oglądał. Nasz bohater zaintrygowany tym pomysłem cofa się do lat swego dzieciństwa i przypomina sobie zdarzenia, których był świadkiem. Ocenia je zawsze w kontekście obrazów, które widział wówczas w kinie lub w telewizji. Bo filmy niosą z sobą zawsze wiele ciekawych spostrzeżeń i obserwacji o czasach, w których powstały. Ma książka Fugueta niesamowitą siłę. Zmusza bowiem do spojrzenia również i na nasze własne życie przez pryzmat filmów. Wczoraj wieczorem usiadłem zatem z karteczką i ołówkiem w dłoni i zacząłem wypisywać te obrazy, które pamiętam z dzieciństwa, które wiążą się z czymś dla mnie ważnym. Pierwszy polski film, na który zabrała mnie mama do kina - "Akademia Pana Kleksa". Scena z inwazją wilków - nie do zapomnienia. Każdy kto widział, wie o czym mówię. Pierwszy film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie - "Goonies". Pamiętam jak dziś, że usiadłem wtedy w fotelu i nie poruszyłem się aż do momentu, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Pierwszy film, na który poszedłem do kina sam - "Willow". Kto pamięta Vala Kilmera w roli Madmartigana? Pierwszy film, który spowodował, że chciałem przeczytać książkę na kanwie której powstał - "Powrót do przyszłości". Pierwszy film, po którym bałem się zasnąć - "To" na podstawie powieści Stephena Kinga, z postacią Pennywise’a - Tańczącego Klowna. Kilka miesięcy temu w jakimś artykule w "Machinie" przeczytałem, że ten Klaun był słaby i wcale nie był straszny. Być może dla autora tego artykułu, ja w wieku 11 lat miałem inne zdanie. Potem pierwszy film o Batmanie... Pamiętam jeszcze "Wejście smoka" z Brucem Lee. I jakiś taki podniosły nastrój, gdy ten film puszczano w telewizji. Wszyscy oczekiwali na niego z wypiekami na twarzy. Nawet babcia, która najbardziej lubiła "kino nocne". Potem pamiętam "Syreny" z Cher, "Czarownice z Eastwick" z Jackiem Nicholsonem oraz jeden z pierwszych filmów Tima Burtona - "Beetlejuice". I chyba wtedy zakochałem się w kinie na zabój, a może to zdarzyło się już wcześniej, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć tego właściwego momentu.Oprócz filmów sensu stricto pamiętam jeszcze serial, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Puszczali go wtedy w czasie ferii zimowych. Były to "Kroniki z Narnii" z 1988. Już sama czołówka wywoływała u mnie dreszcze... Oglądanie tego serialu było swoistą celebracją. Życie stawało się wtedy zupełnie inne (szczególnie gdy ktoś obdarzony był rozwiniętą wyobraźnią;). Czy dzisiaj dzieciaki też tak mają?
Zresztą dziwne to były czasy. Bo jak rozumieć mieliśmy wtedy "pamiętnik młodego zielarza", "święto pierwszej pigułki", "przylądek aptekarski" czy "magistra pigularza" z "Pana Kleksa"?
Co do tej książki, to podobny motyw był w "Tajeniczym Płomieniu Królowej Loany" autorstwa Umberto Eco. Z tym że tam o komiksy chodziło. Swoja droga świetna książka. Polecam :)
OdpowiedzUsuńNo tak, ale w "Tajemniczym Płomieniu.." jest dużo odwołań mało dla nas czytelnych...
OdpowiedzUsuńWillow!! Omg, kocham ten film!
OdpowiedzUsuń