Czas na filmowe wydarzenie roku. Czas na Wrocław i na Nowe Horyzonty. Dwa ostatnie dni Festiwalu - mam nadzieję na ciekawe obrazy, na nowe odkrycia, na wstrząs mózgu. A na deser i na zakończenie - koncert Junior Boys.
piątek, 31 lipca 2009
czwartek, 30 lipca 2009
Musicology.
How can you say you'd live without me? mówi damski wokal wprost do głośnika w znakomitym kawałku Alana Abrahmsa ukrywającego się pod pseudonimem Bodycode. Jak możesz mówić, że mógłbyś żyć bez muzyki? Nie mógłbyś, prawda? No właśnie, dawno już o nowych dźwiękach na blogu nie było. A jest o czym pisać przecież. Mimo że sezon ogórkowy w pełni, ten kto lubi szukać, znajdzie coś dobrego dla siebie... Zacznę zatem od wspomnianego już Alana Abrahms'a, który pojawi się w tym poście dwukrotnie. Najpierw jako Bodycode w tracku "What did you say?" w remiksie Baby Ford.
Jest coś magnetycznego w tym wokalu. Coś co sprawia, że utwór ten nie znika z mojego player'a. Wręcz przeciwnie, po każdym wysłuchaniu mam ochotę na jeszcze...
Alan Abrahms bardziej znany jest z innego swego alter ego. Być może kojarzycie go jako Portable. I właśnie ten projekt odpowiedzialny jest za remiks, który kompletnie wstrząsnął moją osobą. Chodzi o "Rainy Dayz" Olega Poliakova.
Kolejny utwór, od którego nie mogę się od jakiegoś czasu uwolnić to Dj T. - Bateria (Dop Remix). Miksy Dop'a są znakomite za każdym razem. Tym razem jednak poziom ich wyrafinowania osiągnął poziom mistrzowski. Dla mnie bomba!
I na koniec zostawiam najbardziej smakowity kąsek. Moje ostatnie odkrycie. Projekt Baeka, dwóch Szwedów, którzy rozpoznani przez Radio Slave'a wydają właśnie pierwszą swoją EP'kę w jego wytwórni REKIDS. Strzał w samo sedno!
Jest coś magnetycznego w tym wokalu. Coś co sprawia, że utwór ten nie znika z mojego player'a. Wręcz przeciwnie, po każdym wysłuchaniu mam ochotę na jeszcze...
Alan Abrahms bardziej znany jest z innego swego alter ego. Być może kojarzycie go jako Portable. I właśnie ten projekt odpowiedzialny jest za remiks, który kompletnie wstrząsnął moją osobą. Chodzi o "Rainy Dayz" Olega Poliakova.
Kolejny utwór, od którego nie mogę się od jakiegoś czasu uwolnić to Dj T. - Bateria (Dop Remix). Miksy Dop'a są znakomite za każdym razem. Tym razem jednak poziom ich wyrafinowania osiągnął poziom mistrzowski. Dla mnie bomba!
I na koniec zostawiam najbardziej smakowity kąsek. Moje ostatnie odkrycie. Projekt Baeka, dwóch Szwedów, którzy rozpoznani przez Radio Slave'a wydają właśnie pierwszą swoją EP'kę w jego wytwórni REKIDS. Strzał w samo sedno!
Stumilowy las.

Jeżeli chcecie poczytać i pooglądać sobie szczegóły tego niecodziennego zdarzenia to zapraszam na tego bloga.
Efemeryczne Muzeum.

P.S. Na stronie Muzeum Efemerycznego można też znaleźć ciekawe informacje o tym, co interesującego w strretarcie dzieje sie w innych częściach naszego kontynentu. Zupełnie przez przypadek trafiłem tam na informację o Bydgoszczy, gdzie powstał mural "Stumilowy las". Wklejam zdjęcie poniżej. Może ktoś wie, gdzie dokładnie się to znajduje?

środa, 29 lipca 2009
Call me Berlin.

poniedziałek, 27 lipca 2009
Miastowi jadą w las.

1. Podróż na Wyspę można opisać jako ciąg niespodzianek. PKP, co do portu miastowych wiozło, nie było dla nich łaskawe. Najpierw miastowi wsiedli w zły pociąg, a jak już się przesiedli w ten prawidłowy, to się zdziwili bardzo, że wygód w wagonie rowerowym to oni nie uświadczą. Innymi słowy - wagon rowerowy przypominał mandżur. Podróżował nim hufiec z młodymi harcerkami, które pieśni patriotyczne całą drogę śpiewał i rowerów miastowym pilnował. W końcu dotarli miastowi do portu i tu kolejna niespodzianka. Słyszeli miastowi o chorobie morskiej, ale to, co miastowi na promie zobaczyli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. 2/3 pasażerów się pochorowało. Oglądali zatem miastowi, jak to ich towarzysze podróży na podłogach pokotem się kładli i w woreczki foliowe zawartości swoich żołądków przelewali... Na szczęście miastowych choroby morskie się nie imają. Podróż promem znieśli więc miastowi całkiem spokojnie.

(Wagon rowerowy z harcerkami w tle)
2. Miastowe zwierzęta raczej nie są przewidywalne, nie przewidziały, że na biwaku potrzebny będzie garnek, żeby zagotować wodę. Dlatego już pierwszego dnia miastowe zwierzęta, gdy tylko trochę zgłodniały, zaczęły odpowiedniego naczynia szukać. Wyspa jednak jak długa i szeroka urządzeń takowych nie posiadała. Musiały się miastowe zwierzęta pogimnastykować i mózgami popracować, żeby sposób inny na zagotowanie wody znaleźć. Na szczęście miastowe zwierzęta nie w ciemię są bite i język nie od parady mają. Mówią ładnie i składnie, a i prosić umieją, więc sobie naczynie ocynkowane wyprosiły i wodę w końcu zagotowały.
3. Myślały miastowe zwierzęta, że taką Wyspę objechać na rowerach to nic takiego i trochę się przeliczyły. A że maści na bolące mięśnie nie wzięły, to maść taką w cenie zwielokrotnionej (a jakże!) zakupić w aptece musiały. Z kondycją u zwierząt miastowych jak wiadomo jest raczej słabo, a więc zakwasy na ciele pojawiły się szybko i stały się nieodłącznym towarzyszem okupionej bólami podróży:)
4. Kolejnym towarzyszem miastowych zwierząt, co do obcowania z innymi są przyzwyczajone, stał się balon dmuchany zwany Gonzo. Gonzo zamieszkał nawet z miastowymi w namiocie i miastowi z nim czasem rozmawiali. Wynikło to zjawisko z faktu, że na Wyspie ludzi, z którymi da się normalnie porozmawiać, nie było zbyt dużo (nie od dziś wiadomo, że na Wyspę uwielbiają przyjeżdżać Germanowie z auto-domami, którzy nic ciekawego do powiedzenia zazwyczaj nie mają).

(Ja i Gonzo na bagażniku)
5. Biwakowanie ma to do siebie, że się sypia w namiocie, a jak w nocy pada to namiot zamknięty szczelnie być musi. Otóż miastowym przydarzyła się taka pogoda, że za dnia słońce pięknie świeciło, nocą zaś najczęściej mżyło lub przelotnie padało. Szczelne zamknięcie namiotu powoduje poranne niedogodności. Człowiek budzi się mocno opuchnięty, wygląda mniej więcej tak, jakby pił wysokoprocentowy alkohol przez kilka dni z rzędu lub jakby się po północy zamienił w ogra i takim już do świtu pozostawał. Tak właśnie miastowi wyglądali do około południa, kiedy to opuchlizna powoli łagodniała i miastowi zaczynali wreszcie wyglądać jak ludzie. Wizualizacji opuchlizny nie mamy (M. niestety nie dała się sfotografować)

(M. o poranku)
6. Okazało się, że miastowi doskonale przewodzą prąd. Słyszeli kiedyś miastowi, że wieśniacy na swoich polach, gdzie się owce i krowy wypasają, instalują pastuchy, czyli ogrodzenia, które niesforne zwierzęta, co by uciec z pola chciały do porządku przywrócić mają. Miastowi nie bardzo jednak wierzą w takie opowieści i na własne oczy (i ręce) chcieli się przekonać, czy takie pastuchy naprawdę działają. Okazało się, że działają i miastowi zostali prądem porażeni. Na szczęście oprócz wysokich tonów wydanych z gardzieli oraz gwiazdek, które się na aureoli ukazały, nic się miastowym nie stało.

(Jeden z miastowych porażony pastuchem)
7. Na Wyspie można mieszkać w droższych campingach albo w tańszych Natur Camp'ach, gdzie jest mniej wygodnie. Jak sama nazwa wskazuje, jest jednak naturalniej. Miastowi spróbowali i tego i tego. W Natur Campach miastowi czuli się jak w dżungli, bo naturalniej dla miastowych zwierząt nie znaczy ciekawiej. Narzekali miastowi, że do miasta daleko i że woda w kranie zimna. Ale sami tego przecież chcieli. I dali radę. A na samiutkim końcu to już się tak miastowym w tych Natur Camp'ach podobało, że by tam prawie że chcieli zostać i na stałe zamieszkać. Na szczęście przypomniało się miastowym, jakie to luksusy za sobą zostawili, a że mostów palić za sobą nie lubią, do kraju swego ukochanego szczęśliwie powrócili.
My angel rocks (back and forth).
Wróciłem i znowu jestem w Polandii. Wkrótce relacja z Nature Camp. Tymczasem Four Tet.
Z nostalgią i smutkiem, bo już się urlop skończył i trzeba się w cugle znowu wpiąć.
Z nostalgią i smutkiem, bo już się urlop skończył i trzeba się w cugle znowu wpiąć.
sobota, 18 lipca 2009
Przerwa techniczna

piątek, 17 lipca 2009
Krzywy pop.

Dziwna to płyta, pełna sprzecznych dzwięków, trochę disco, a trochę indie, trochę country (sic!) a trochę gospel. Eklektyczny mish-mash zupełnie zwariowanej pary (zobaczcie klip tutaj)
Jeżeli Wam się podobało to pobierzcie muzykę zapisaną w krzywych.

Nadal trzymacie pion? Czy może Was trochę wygięło?
czwartek, 16 lipca 2009
Sling it! Trash it!
Remute uwielbia trashowe klipy. Wiele mu nie potrzeba, żeby zilustrować muzykę którą robi. Przy pierwszej produkcji posłużył się paszczą, zaprezentował swoje doskonale krzywe zęby, a następnie umył je za pomocą szczotki i pasty. W drugiej pomalował sobie brokatem nogi i przyozdobił wspaniale pazury. W trzeciej ograniczył się do worka założonego na głowę i wymachiwał nie upieczonym jeszcze, za to dobrze wyrobionym ciastem. Grand Glam, ostatnia jego płyta nabiera dzięki tym obrazkom mega śmieciowego charakteru. Trash it! Sling it! Fuck it! - chciałoby się powiedzieć. MTV nigdy tego nie pokaże!
Remute - Ouahahaha
Remute - Grand Glam
Remute - Sling it!
Remute - Ouahahaha
Remute - Grand Glam
Remute - Sling it!
wtorek, 14 lipca 2009
Malowanie i wycinanki.
Nadszedł czas na obiecaną relację. Przede wszystkim, na samym początku zaznaczyć muszę, że w Łowiczu było zajebiście! Bardzo mili ludzie, fajny klimat i pozytywne fluidy. Samo miasto też niczego sobie. Festiwal Sztuki Żywej zakończony. Największe brawa należą się Tyberowi, za to, że dał radę utrzymać to wszystko w ryzach i mimo, że urabiał się po pachy, nie stracił ani na moment dobrego humoru. Szacun, Marcin! Z drugiej strony ogromny pozytyw dla artystów, zarówno tych, którzy szybko zrobili to, co mieli zrobić (Impas), jak i tych, którym zeszło trochę dłużej. Mam takie przebitki z nocy i z dnia następnego: Turbos, energia i beatbox, którymi porwał publikę po koncercie/jedyny sponsor wymieniony z imienia i nazwiska i jej 28 urodziny (pozdro Agatka!)/wódka z kompotem wiśniowym i ogórki kiszone na zagrychę/Bambolino na rusztowaniu niczym kot na piecu/Sromów i czterysta rzeźb ruchomych (czad!)
A teraz fototapeta...












A teraz fototapeta...













czwartek, 9 lipca 2009
Konfitura z bitów.

Mydło i powidło czyli sztuka żywa w Łowiczu.





Aaaa, zapomniałbym dodać - fajny plakacik ma ten festiwal, nieprawdaż?
wtorek, 7 lipca 2009
Sunshower.

Noze - Meet Me In The Toilet.
Tony Lionni - Sundance.
Ekkohaus - Soulshine.
poniedziałek, 6 lipca 2009
Opener'a dzień czwarty i ostatni.

Co do organizacji: piwo skończyło sie o 1 w nocy (skandal!), z Toi Toi'ów się wylewało i chyba w tym roku organizatorzy nie przewidzieli aż takich tłumów. Może w przyszłym roku przygotują się lepiej. I właśnie chyba przez tą frekwencję Opener interesuje mnie coraz mniej, przygniata mnie ta ilość ludzi, ta ilość jedzenia, wypitego piwa, ta maaaaaaaaaaaaaasa. Bo Opener to dzisiaj czysty mainstream, niestety (gdzie te czasy, gdy Underworld grali przy wschodzie słońca na Skwerze w Gdyni, a ja cieszyłem się jak dziecko...)
Odnotować jeszcze muszę dwie sprawy. 1. Koleś w pomarańczowych pumpach, który chodził z kartonem na szyi z napisem "Hug for free" przytulił się tego wieczora tysiące razy. Jeśli tego właśnie pragnął musiał czuć się szczęśliwy:) 2.Przed koncertem Prodigy ktoś z publiczności nadmuchał plastikową lalę z sex shop'u i poruszał nią w rytm muzyki, która właśnie leciała z głośnika, co nie omieszkała zarejestrować kamera. Przy dużych zbliżeniach było naprawdę zabawnie. Obawiam się, że ta lalka sprawiła mi więcej radości, niż samo Prodigy. Chyba sobie taką muszę sprawiać! Piona!
niedziela, 5 lipca 2009
I love this city.
Trochę mnie na blogu nie było. Więc czas na obszerną relację. Byłem w Berlinie, jednym z moich ulubionych miast (do których zaliczam jeszcze Barcelonę i Budapeszt, czyli 3XB). I jak zawsze spędziłem tam cudowne chwile. Przywiozłem mnóstwo inspiracji i wrażeń, odetchnąłem trochę od polskiego klimatu, który ostatnio zaczął mnie męczyć. Nabrałem dystansu do pewnych zdarzeń. Spotkałem fajnych ludzi, słuchałem dobrych minimali (Sascha Funke live!). Cieszyłem się słońcem i wszystkimi miejscami, w które dane mi było dotrzeć. Po mieście poruszałem się amerykańskim, czarnym cruiserem. Wiatr we włosach, poczucie wolności, wiecie o co chodzi... A oto moje ulubione berlińskie miejscówki, które polecam Wam gorąco:
1. HARDWAX Vinyl Shop.



Sklep przy nadrzecznym bulwarze, ukryty głęboko w podwórzu starych kamienic, na trzecim piętrze, w mega surowym klimacie, za to z bardzo dobrze dobraną ofertą czarnych placków. Nie omieszkałem stosownie się zaopatrzyć. Nawiozłem troszkę dobrej muzy, które cieszy me ucho w te gorące, upalne dni...
2. Cafe Wendel na Kreuzbergu. Miejsce zupełnie niesamowite, odkryte przeze mnie po raz pierwszy. Jest to nowa miejscówka, powstała w 2008, czyli zaledwie rok temu. Kawiarnia na parterze starej kamienicy bardzo blisko stacji metra Schlesische Tor. Oddana w ręce lokalnych artystów graffiti, którzy za cel postawili sobie uczynienie z niej "świątyni słowa". Tematem tego miejsca jest "język" pisania jako forma sztuki. Czyli krótko mówiąc typografia. Tak tam wygląda:


A to menu:


3. Der Visionaire na brzegu Szprewy. Klub - nie klub. Na lądzie i na wodzie. Miejsce przecudne, do którego powracać chcę za każdym razem, gdy jestem w Berlinie. W zeszłym roku miałem okazję posłuchać tam Ricardo Villalobosa, tym razem trafiłem na ekipę 4 Dj'ów, z których rozpoznałem tylko Sashę Funke. Znaki charakterystyczne miejsca: ogromna wierzba, która daje cień i schronienie przed upałem w dzień i która pięknie rozprasza światło w nocy. Tak wygląda Der Visionaire w dzień:




A tak w nocy:



4. I ostatnia miejscówka, ale kto wie, czy nie najlepsza. Oficjalnie nie ma jeszcze nazwy. W dzień galeria, gdzie prężnie działają młodzi artyści, w nocy imprezownia jakich mało. Kamienica wypełniona zdarzeniami, niesamowitymi ludźmi, inspiracjami i muzyką. Mieszcząca się przy Oranienburger Tor stara, prawie rozpadająca się budowla została zaadoptowana przez artystów z całego świata. Obok mieszczą się drogie restauracje dla bogatych japiszonów. Takie rzeczy w takim miejscu? Tylko w Berlinie! Spotkać można tu nawiedzonego grafika z Białorusi, który po wypiciu kilku drinków rozdaje swoje prace za darmo, zespół "kwasowych" muzyków - sprzedawców biżuterii i inne podobne "zjawiska". Oto foty:





Na koniec tylko powiem tak, jak w tytule postu: Kocham to miasto! Kocham Berlin!
1. HARDWAX Vinyl Shop.



Sklep przy nadrzecznym bulwarze, ukryty głęboko w podwórzu starych kamienic, na trzecim piętrze, w mega surowym klimacie, za to z bardzo dobrze dobraną ofertą czarnych placków. Nie omieszkałem stosownie się zaopatrzyć. Nawiozłem troszkę dobrej muzy, które cieszy me ucho w te gorące, upalne dni...
2. Cafe Wendel na Kreuzbergu. Miejsce zupełnie niesamowite, odkryte przeze mnie po raz pierwszy. Jest to nowa miejscówka, powstała w 2008, czyli zaledwie rok temu. Kawiarnia na parterze starej kamienicy bardzo blisko stacji metra Schlesische Tor. Oddana w ręce lokalnych artystów graffiti, którzy za cel postawili sobie uczynienie z niej "świątyni słowa". Tematem tego miejsca jest "język" pisania jako forma sztuki. Czyli krótko mówiąc typografia. Tak tam wygląda:


A to menu:


3. Der Visionaire na brzegu Szprewy. Klub - nie klub. Na lądzie i na wodzie. Miejsce przecudne, do którego powracać chcę za każdym razem, gdy jestem w Berlinie. W zeszłym roku miałem okazję posłuchać tam Ricardo Villalobosa, tym razem trafiłem na ekipę 4 Dj'ów, z których rozpoznałem tylko Sashę Funke. Znaki charakterystyczne miejsca: ogromna wierzba, która daje cień i schronienie przed upałem w dzień i która pięknie rozprasza światło w nocy. Tak wygląda Der Visionaire w dzień:




A tak w nocy:



4. I ostatnia miejscówka, ale kto wie, czy nie najlepsza. Oficjalnie nie ma jeszcze nazwy. W dzień galeria, gdzie prężnie działają młodzi artyści, w nocy imprezownia jakich mało. Kamienica wypełniona zdarzeniami, niesamowitymi ludźmi, inspiracjami i muzyką. Mieszcząca się przy Oranienburger Tor stara, prawie rozpadająca się budowla została zaadoptowana przez artystów z całego świata. Obok mieszczą się drogie restauracje dla bogatych japiszonów. Takie rzeczy w takim miejscu? Tylko w Berlinie! Spotkać można tu nawiedzonego grafika z Białorusi, który po wypiciu kilku drinków rozdaje swoje prace za darmo, zespół "kwasowych" muzyków - sprzedawców biżuterii i inne podobne "zjawiska". Oto foty:





Na koniec tylko powiem tak, jak w tytule postu: Kocham to miasto! Kocham Berlin!
Subskrybuj:
Posty (Atom)