The Girl And The Robot from Röyksopp on Vimeo.
A na deser remix od Mistrza Joakima:
The Girl And The Robot from Röyksopp on Vimeo.
Jakiś czas temu M. na blogu zapytała mnie, jaka jest moja surrealistyczna postać numer jeden? Odpowiedziałem, że kiedyś o niej napiszę, co właśnie niniejszym czynię. Jest nią bowiem kobieta, 82-letnia w tej chwili, Leonora Carrington. Uwielbiam ją przede wszystkim za poczucie humoru i za niezwykłą wyobraźnię, oraz konsekwencję, z jaką "teatralizowała" swoje życie. Jak by powiedziała pewna znana mi osoba: "uprawiała performance konceptualny". Jestem pewien, że o życie Leonory upomni się po jej śmierci Hollywood. Być może powstanie film o niezwykłej skandalistce, która potrafiła swym gościom obciąć w nocy włosy, a rano zaserwować im na śniadanie omleta z tymiż włosami właśnie. Cudnie:) Powieść Leonory Carrington, która o mało co nie została oficjalnie wydana, "Trąbka do słuchania" to jedna z najbardziej odjechanych rzeczy, jakie dane mi było czytać. To historia Marion, staruszki z kozią brodą, którą rodzina oddaje do domu starców i która w tymże domu przeżywa niesamowitą historię spóźnionej inicjacji. Tytułowa trąbka do słuchania - którą staje się w książce przedmiotem magicznym, wprowadza naszą bohaterkę w świat z pogranicza jawy i snu, gdzie wszystko jest możliwe. Nic więcej nie powiem, bo zdradzanie czegokolwiek z fabuły tej książki byłoby grzechem najgorszym. Trzeba przeczytać samemu, a zaręczam, ze ubaw jest po pachy. Oprócz pisania Leonora malowała i rzeźbiła. Jej całkiem niezwykłe rzeźby stoją obecnie na Paseo de la Reforma w Mexico City i kiedy na nie patrzę mam nieodparte wrażenie, że to właśnie nimi inspirował się Guillermo del Toro planując koncept "Labiryntu Fauna". Czy Wam też te postacie nie wydają się znajome? Historia przecież lubi się powtarzać... Sztuka również.
Chcę się po prostu podzielić z Wami wrażeniami z tego, co mi teraz gra na głośnikach, z tego, do czego wracam coraz częściej, co molestuje moje synapsy w sposób bardzo wyrafinowany, mlask:) Zacznę zatem od tytułu tego posta. Jest on taki a nie inny za sprawą naszego rodaka, ziomala Jacka, dalekiego krewnego Henryka od "Trylogii", którego "Modern Dance" polubiłem bardzo i bez tej płyty życia już sobie nie wyobrażam (Dziżas, jak to pompatycznie zabrzmiało:)Właściwie mało na tej płycie nowych dźwięków, spora część uważnemu słuchaczowi była znana już wcześniej, nie zmienia to jednak faktu, że to wydawnictwo to perełka - doskonały miks, pokaz tego, czym elektroniczna "muzyka współczesna" jest dzisiaj. "Modern dance" trzeba koniecznie posłuchać w całości, od początku do końca. Natomiast osobno w trackach bardzo miło jest posłuchać Voodeux. Ich debiutancki album "The Paranormal" właśnie się ukazał na labelu Cloude Von Stroke'a MOTHERSHIP. Cudna to płyta, pełna odniesień do horrorów, strachów i duchów. Przeładowana tajemniczymi dźwiękami. Zupełnie świeża muza, bardzo dobrze się tego słucha. Techno, ale takie udziwnione, nadzwyczaj łagodne, paranormalne właśnie. Godną uwagi płytę wydali również panowie z EXERCISE ONE dla MOBILEE.
"In Cars We Trust" to połączenie różnych stylistyk, słychać tu echa breakbeatu, deep techno, ambientu, a nawet kraut-rocka. Są fajne wokale, jest dobra produkcja, czyli wszystko jak należy. Dopieszczone cacko! Dobrze się dzieje również na składance z wytwórni AUS MUSIC. Kilka perełek tam znalazłem. Trochę minimal house, jak BROOKS chociażby, trochę dubstepu w wykonaniu MARTYNA, trochę spokojniejszych dźwięków od SIDESHOW. Ciekawie, róźniście, bogato. Plus dobry set od ojca założyciela, Willa Soula. A jeszcze jest nowa kompilacja od Kitsune, której z tego nadmiaru nie zdążyłem przesłuchać i MILKY DISCO 2 z LO RECORDINGS. Ale jak znaleźć czas na te wszystkie dobroci? Jak temu sprostać?
Z McCarthy'm po raz pierwszy zetknąłem się przy okazji filmu Coenów "To nie jest kraj dla starych ludzi", który powstał na kanwie jego powieści. To bardzo późno. Wstyd przyznać, ale McCarthy był już wtedy klasykiem literatury amerykańskiej, a jego książka "Krwawy południk" uznana za jedną z pięciu najlepszych książek w ostatnim ćwierćwieczu. Ponieważ film i scenariusz Coenów mile mnie zaskoczył, postanowiłem Panem McCarthym zainteresować się trochę bardziej. Tak trafiłem na jego książkę "Droga", nagrodzoną Pulitzerem. Książkę naładowaną emocjami, której fabułę można by streścić w jednym zdaniu. Oto po kataklizmie, który zniszczył świat, Ojciec i Syn wyruszają w podróż na południe w poszukiwaniu miejsca w którym mogliby osiąść. Autora nie interesują przyczyny kataklizmu, wiemy jedynie tyle, że świat jest zniszczony i przeżyli tylko nieliczni. Żeby przetrwać, trzeba zdobyć pożywienie, a najlepszym kąskiem są inni ludzie... Świat bez zasad, ludzie jak zwierzęta - wydawało by się, że to motywy ograne i że nic nowego nie można już z nich wyłuskać. A jednak McCarthemu się udaje. Bo nie skupia się na opisywaniu zdarzeń, ale na pogłębionej relacji ojciec-syn. W październiku na świecie odbędzie się premiera filmu na podstawie tejże powieści, z Viggo Mortensenem w roli głównej. Już teraz pisze się, że będzie to jeden z najlepszych filmów tego roku. Reżyser John Hillcoat oddał ponoć dokladnie ducha powieści McCarthego. Nie skupia się na fajerwerkach, nie interesuje go katastrofa, ale wola przetrwania dwóch głównych bohaterów. Dzięki temu wysmażył ponoć film bardziej w klimacie "Ojca chrzestnego" niż słabizny w stylu "Jestem legendą". Poniżej trailer. Obadajcie i oceńcie bo moim zdaniem zapowiada się ciekawie...
Holger Zilske wydał swój debiutancki album "Holz" i potwierdził wszystko to, co myślałem o nim już wcześniej. Że jest cholernie dobry. Że wycina dźwięki tak, jak pasuje mi najlepiej. Słucham tej płyty i słucham, a za każdym kolejnym przesłuchaniem podoba mi się jeszcze bardziej. Niektórzy mogą kojarzyć Holgera ze Smash TV, ale muzyka, którą wydaje pod własnym nazwiskiem jest zupełnie inna. Bardziej minimalowa i odrealniona. Płyta stanowi całość, jest opowieścią, podróżą, a takie płyty, jak wiadomo lubię najbardziej. Bo zbiór singli dobry jest na "potanćówki", do domowego odsłuchu lubię miec coś co ma swój początek, środek i koniec. Oczywiście fajnie jest gdy w takiej opowieści można znaleźć wisienki na torcie, takie jak "Mes Yeux" na przykład. I tak jak uwielbiałem "Bees/Birds" Holgera, tak teraz uwielbiam "Mes Yeux" właśnie. Dla tych co lubią wokale mam kolejną dobra wiadomość - dwa kawałki wokalne są jednymi z najpiękniejszych na płycie i warto się w nie wsłuchać dokładnie. Odwdzięczą się Wam z nawiązką - będą Wam cudnie "plumkać" w odsłuchach. Nie chcę już teraz wyrokować, ale czuję w kościach, że "Holz" może być kandydatem do mojej płyty roku. To cudo wyszło w Playhousie, wciąż jednej z najbliższych memu sercu wytwórni. Całość do pobrania tutaj.
Mały Henio, przyczajony za fotelem w bawialni, czekał z bijącym sercem. Była za trzy dwunasta. Niedługo będzie mógł zaskoczyć Świętego Mikołaja i wydrzeć mu, prośbą i błaganiem, wagon pocztowy do elektrycznej kolejki. Ledwo przebrzmiało dwunaste uderzenie zegara, już kawałeczki sadzy zaczęły wpadać do bucików, ustawionych przez Henia w kominku. Potem zjawił się Święty Mikołaj we własnej osobie, ubrany w piękny, czerwony strój powalany sadzą.
— Gdzie są twoi rodzice? — spytał Święty Mikołaj niewinnym tonem.
Czy widział ktoś "Rożowe flamingi" Johna Watersa? Jeśli nie, a chcielibyście popsuć sobie głowę to obejrzyjcie. Do pobrania tu. To zdecydowanie jeden z najbardziej dziwacznych, perwersyjnych, brudnych i wykręconych filmów, jakie kiedykolwiek powstały. John Waters nakręcił to kuriozum w 1972 roku i wtedy takie rzeczy były oglądane i dyskutowane. Dziś nic takiego nie ujrzałoby światła dziennego, nie mogłoby. Nikt nie wpuściłby tego filmu do kin, nie znalazłby się żaden dystrybutor żeby zaryzykować... W 1972 roku film Watersa gościł na ekranach w Ameryce i Europie i miał regularną promocję, co więcej na pokazach sale kinowe pękały w szwach.

Fanem surrealizmu to ja jestem wielkim i to od momentu, kiedy oczy me po raz pierwszy ujrzały "Psa Andaluzyjskiego" niejakiego Luisa Benuela (do którego pięknie zresztą odwołał się niedawno Mr.Oizo na okładce swojej płyty "Lamb's Anger"). Zgłębiam tajniki tego nurtu na ile potrafię i cieszy mnie, że jego elementy żyją w naszej popkulturze i nadają ton temu, co dobre (dzis damegecult na swoim blogu pisał o nowej reklamie Periera - mocno surrealitycznej, a jakże! - warto obadać) Taki mam pomysł, żeby na swoim blogu trochę o tych fajniejszych twórcach surrealizmu poopowiadać, a właciwie nie o nich sensu stricto, tylko raczej o ich "wytworach". Tak więc dzis przedstawiam Wam naszego sąsiada z Czech, Jana Svankmajera, jednego z najbardziej uznanych czeskich reżyserów i animatorów. Jesli jeszcze nie widzielicie jego pełnometrażowego filmu "Mały Otik" to musicie zobaczyć koniecznie. Poniżej kilka fotosów z tego mocno pojechanego filmidła. Można go też sciągnąć tu.


Czy ja już mówiłem, że ten weekend będzie gorący? Oprócz Graffestu i Kill your popstar 2 w Trójmieście, w stolicy w sobotę, 16 maja - finał akcji MONOHROM PROJEKT, z którą od początku jestem sercem i duchem związany. Miejsce wydarzenia to Pałac Kultury i Nauki. Z jebitnych rzutników wyświetlimy na nim wszystkie sześć odcinków serialu "Pig DOKTOR" (streszczenie w komiksie obok), łącznie z ostatnim odcinkiem finałowym, który zakończy i rozwiąże całą historię. Kto jeszcze nie wie, o co chodzi, niech zajrzy na stronkę Oczywiście sama projekcja to nie wszystko. Seta trzaśnie Simc! a potem koncert COOLEK. Oprócz tego malowanie 50-metrowej płachty materiału. Spray'e są dostępne, wystarczy tylko mieć iskrę twórczą, ikrę, fantazję, chęć aby coś zmalować i można się na płachcie owej wyżyć. Na koniec będzie after ze wszystkimi, którzy w akcji pomagali. I wolny poniedziałek, żeby dojść do siebie:) Oczywiście tych co w stolicy mieszkają, pomieszkują, być akurat zamierzają lub przejazdem wpadną zapraszam pod Pałac na 20:00. Piontka!
Jeden z moich ulubionych twórców minimalowych dźwięków, Efdemin ukaże się wkrótce na "czarnuchu" w dwóch znakomitych remixach Martyna. Takie zdarzenia lubię najbardziej. Oto na styku dwóch wybitnych osobowości muzycznych powstaje zupełnie nowa jakość. "Acid Bells", bo o tym tracku mowa, był bezsprzecznie jedną z moich ulubionych melodii w 2007 roku. Cieszy mnie bardzo ta nowa, dubstepowa wersja Martyna. Poniżej wklejam orginał Efdemina i jeden z nowych remixów o pięknie brzmiącej nazwie "Bittersweet version". Porównajcie!
Najbliższy weekend zapowiada się nadzwyczaj płodnie. Na Graffeście gra Dj Food, a tego samego wieczora w Papryce, w Sopocie, druga edycja imprezy mojego zioma, Simca! "Kill your popstar". Zagra Falcon ze Szczecina, co umiejętności turntablistyczne posiada niezwykle, oraz gospodarz nad gospodarze we własnej osobie. Od kilku dni już myślę co zrobić, żeby te dwie wyjątkowe imprezy ze sobą połączyć. Najlepiej by było, jak orzekł Simc!, żeby Food przyjechał po swoim secie do Papryki i trzasnął tam 30 minutowego mixa dla zebranych. Ale to się raczej nie zdarzy. Można więc najpierw posłuchać Fooda na Stoczni a potem teletransportować się do Sopotu. Można też olać Fooda i do Papryczki pośpieszyć na start. Wybór należy do Was. Nic nie narzucam, podpowiadam tylko, że imprezy "Kill your popstar" to klasa sama w sobie. Pierwsza edycja była potężnym strzałem, co potwierdzą wszyscy tam obecni, a także Mentalcut na swoim blogu (zajrzyjcie, jak nie wierzycie). Wsparcie dla lokalnej ekipy też się należy. Więc miejcie na względzie to, co się w Papryce dziać w piątkową noc będzie. A w sobotę wsiadamy z Simem do pociagu i jedziemy do Wawy... Ale to już zupełnie inna bajka. I o tym nie omieszkam wspomnieć niebawem...
Fajnie, że w tak brzydkich miejscach, jak dworce i przystanki SKM powstają tak dobre i świeże rzeczy. 10 maja we Wrzeszczu została otwarta nowa, dworcowa galeria prac trójmiejskich artystów.
Organizatorem przedsięwzięcia jest Klub Plama. Nie jest to pierwsza akcja Klubu w Trójmieście. Wcześniej byli inicjatorami malowania ławek na przystanku Gdańsk-Zaspa, jednego z najbrzydszych na trasie Gdynia-Gdańsk, co więcej peronu otoczonego blokowiskiem z wielkiej płyty. Ławki na Zaspie są megakolorowe i pozytywnie zmieniają zastaną przestrzeń. Pochwalam takie akcje, bo mam dość beznadziejnej polskiej architektury, szarości, schedy po komunizmie, socjalizmie i wszystkich innych syfach, w których tkwiliśmy.
I mam dość bloków pomalowanych w pastelowe, wyblakłe kolorki i osiedli w łódki, drzewka i jabłuszka (vide Zaspa ponownie). Cieszy mnie, że coś się zmienia w myśleniu młodych ludzi i że na skutek tych zmian robi się kolorowo, ładnie, estetycznie... A już niedługo czeka nas jeszcze festiwal murali "Monumental art" (oczywiście na Zaspie, bloki przy ulicy Pilotów), gdzie artyści malować będą prace o tematyce historycznej i politycznej i zupełnie apolityczny Graffest, który już w najbliższy weekend, w Modelarni, na Stoczni. Wiem już na pewno, że udział w festiwalu wezmą Os Gemeos z Brazylii. Będzie Blu (ściana, którą pomaluje jest skrywana w tajemnicy), Nunca, Viagrafik i cała polska czołówka grafficiarzy, streetarterów, streetartowców, czy jak tam jeszcze chcecie ich nazwać. Przypominam, że w piątek o 22:30 gra Dj Food z Ninja Tune. Liczba miejsc w Wyspie, gdzie zabrzmi MUZYKA jest ograniczona. Trzeba się zarejestrować na stronie graffestu. Kto jeszcze tego nie zrobił, niech zrobi czym prędzej. Mam nadzieję, że się tam spotkamy.
Look who's back? Tata Garnier znowu jest z nami! Piąty studyjny album francuskiego mistrza właśnie wybrzmiał w moich słuchawkach. Czym prędzej zatem postanowiłem podzielić się z Wami dobrą nowiną. Laurent jest w formie. Warto było czekać. "Tales of the Kleptomaniac" jest przebogaty. I przepyszny, że tak powiem, posługując się po raz kolejny metaforą kulinarną. Dostajemy trochę dub'u, hip hopu (doskonały "Freeverse" w dwóch częściach), trochę jazzu, afro beatu, drum'n'bass'u a nawet dubstep'u w "No music, no life" (notabene, fajny tytuł). Nie brakuje też bardziej klubowych, tanecznych brzmień ("Back to my roots"). Ale w przeważającej części jest przyjemnie spokojnie. Muzyka otacza, sączy się, łechce ucho. Mimo tak różnych stylistyk album nie rozpada się na części, stanowi jednorodną i organiczną całość. Istotne jest tutaj okreslenie "organiczna" bowiem muzyka zawarta na "Tales of Kleptomaniac" bazuje przede wszystkim na żywych instrumentach. Dla mnie to bomba. Brava dla Garniera! Brava dla Mistrza!
Jeśli już o Audioriver mowa, to jeden z moich faworytów ubiegłorocznej edycji Damian Lazarus wydał właśnie świetną płytę "Smoke the monters out". Nie jest to taneczna bomba, jak mogłoby się wydawać po tym, co Damian wydawał do tej pory, również po tym, co zaprezentował na Audioriver. "Smoke the monsters..." jest trochę jak jej okładka. Bajkowa. To podróż do krainy dziecięcej wyobraźni. Muzyka Alicji z Krainy Czarów. Wielowątkowa. Bogata wokalnie. Egzystująca na kilku płaszczyznach. Raczej mroczna bo dzieciństwo nie jest łatwe i przyjemne. Przynajmniej dla niektórych... Momentami robi się przyjaźniej i w dźwiękach słychać więcej światła, jak w singlowym "Neverending", który wklejam poniżej. Ostrzegam jednak, że ten track nie oddaje wcale klimatu płyty. Ja wyczuwam na "Smoke the monsters out" niepokój, obawę przed ciemnością, strach i dziecięcą ciekawość, która pozwala doznawać nowego. Warto się w tej muzyce zanurzyć. I popłynąć... Może odkryjecie coś innego niż ja. Przecież najsmaczniejsze torty mają to do siebie, że można w nich odnaleźć nie lada smakołyki.Intro to Damian Lazarus set from Marko Perendija on Vimeo.
Z dumą prezentuję mojego nowego przyjaciela. Oto bilet. Bilet niezwykły, audytywny. Bilet na Audioriver 2009. Cały karnet - nie drogi - kosztował mnie zaledwie 40 zł. A ile radości... James Holden, Chase & Status ft. MC Rage, Crazy P, Gui Boratto, Ulrich Schnauss, My My, Ritchie Hawtin, Dirtyphonics, Mitshabishi, Moderat, Daniel Bell, Radio Slave, Ewan Pearson, Efdemin, The Mole, Caspa & Rusko, The Whip oraz Telefon Tel Aviv. Większość z zaproszonych zagra live'a. Ponoć z noclegiem jest ciężko, ale jakoś mnie to nie martwi. Wierzę, że jak w latach ubiegłych wszystko się samo zgra i będzie cacy. W najgorszym wypadku bierzemy namiot. Muzyka jest przecież najważniejsza:) Sierpień będzie gorący. Już zacieram ręce...
Ame wraca z nową Epką na Innervisions, sublabelu Sonar Kollektiv, zalożonym przez Dixona w 2005 roku. "Setsa" to już 22 odsłona projektu. Co tu znajdziemy? Dwa bardzo klawe kawałki - tytułowy oraz "Ensor". Wydaje się, ze będzie hicior, bo po kilkukrotnym przesłuchaniu "Setsa" mocno siedzi we łbie i wyjść z niego nie chce. A podobnie było z "Rej" w 2006. Tylko, kto to jeszcze pamięta? Dla spragnienionych nowości wrzucam swieżutką "Setsę". Dla tych co lubią starocie, załączam "Rej". Miłego!
Mieliśmy wypożyczyć rowery i zwiedzać, ale nie wypożyczyliśmy. Mieliśmy zobaczyć Josefów, ale nie zobaczyliśmy. Mieliśmy popływać łódką po Wełtawie, ale nie popływaliśmy. Bo odkryliśmy Zizkov, dzielnię trochę z innej bajki. Tak oto Praga pokazała się zupełnie innej strony i odkryła przede mną skrywane dotąd oblicze. Wkrótce zamieszczę foty, żeby zobrazować to, o czy teraz tylko napominam. Standardowo było też oczywiście znakomite piwo, wysokokaloryczny smażony syr z hranolkami i "bramburowa holka" czyli dziewczynka z ziemniakami. Był oczywiście absynt - ponoć nie podrabiany, tylko ten prawdziwy, na piołunie pędzony. Było też dużo pozytywnej energii, leżenia na trawie i nicnierobienia. Jednym słowem: fajnie było!!! Szkoda, że się skończyło:(