Erica Il Cane:

Blu:


Conor Harrington:

Lucy McLauchlan:
Beat13 / Lucy McLauchlan - Fame Festival 2009. from Beat13 on Vimeo.




Beat13 / Lucy McLauchlan - Fame Festival 2009. from Beat13 on Vimeo.
Właśnie przesłuchałem nowe wydawnictwo Dj'a Hell'a zatytułowane "The Dj". Utwór ten pochodzi z dwupłytowego, ostatniego albumu Helmuta, "Teufelswerk" i był zdecydowanie tym, który wywoływał w ocenie albumu najgorętsze dyskusje. A to ze względu na wokal P.Diddiego, który gościnnie udziela się w tym tracku. Przyznaję, że mimo iż Diddiego (czy jak go tam jeszcze nazwać) nie darzę sympatią, w tym kawałku jego wokal , poddany odpowiedniej obróbce, brzmi całkiem ciekawie. Na Ep'ce oprócz oryginału znajdują się jeszcze cztery remiksy, z czego najważniejsza jest zapierająca dech w piersiach, dwudziestoośmiominutowa wersja Radio Slave, który zrobił z utworu Hella mały majstersztyk. Słowa są tu zbędne, dlatego czym prędzej zapraszam do odsłuchu. Całość do pobrania tu. Na koniec wspomnę jeszcze tylko, że pozostałe remiksy przygotowali Jay Haze, Paul Woolford i Deetron. Piona!
Jamie Jones zaprasza w podróż do przyszłości. Mamy rok 2016 i posmak futuryzmu czujemy już od pierwszego kawałka. Concept-album "Don't you remeber the future", bo tak trzeba nazwać dzieło Jones'a to jeden z najlepiej przemyślanych wydawnictw w 2009 roku. Słuchać należy kilkakrotnie i nie odpuszczać. Tracki są zmiksowane ze sobą, co nadaje im kształt niekończącej się podróży... Co się na nią składa? Właściwie wszystko co w obecnej muzyce elektronicznej ważne. Są kosmiczne harce (singlowy "Summertime" z Ost & Kjex, czy "Sand Dunes" - nogi same rwą się do tańca), ale po nich nadchodzi czas na miękkie lądowanie (bardzo dobry "Absolute Zero" z Alison Mars na wokalu). Jamie nie gardzi również oldschoolowym electro (świetny featuring z Egyptian Lover - video poniżej). Generalnie ta płyta to 60 minut doskonałej zabawy. Jeśli podobała Wam się "Odyseja kosmiczna 2001" Stanleya Kubricka to powinniście być usatysfakcjonowani...






Co roku w połowie sierpnia trafia w moje uszy melancholijne techno z Kompaktu w postaci składanki "Total". W tym roku to już okrągła, dziesiąta rocznica. Dobry czas na małe podsumowanie. Wszystko zaczęło się około 12 lat temu, gdy w Europie królował acid i zdecydowanie mocniejsze brzmienia. Wówczas to muzycy, skupieni wokół Studio 1: Wolfgang Voigt, Michael Mayer oraz Jürgen Paape założyli wytwórnię i sklep płytowy Kompakt. Kto by pomyślał, że będzie to wylęgarnia tylu młodych talentów, kolebka nowoczesnego minimalu i tak zwanego "Cologne Sound"...Przez te 10 lat Kompakt nie przestawał mnie zadziwiać. 



1. Na początek rzecz, która przy pierwszym podejściu mnie nie zachwyciła. Musiał ten album u mnie wybrzmieć razy kilka, żeby nabrać wyrazu i mocy. Jest to nowy LP Joakima "Milky Ways" - od razu ostrzegam, muzyka to nie dla wszystkich. Nie ma tu elektronicznych harców, jest raczej elektroniczny eksperyment. Raczej new wave, czy new pop pomieszany z jakimś dziwacznym krautrockiem, jakimiś toksyczno-tropikalnymi dźwiękami, zapodanymi na oldschoolowym, komputerowym instrumentarium. Łakomych dźwięków niestandardowych zapraszam do odsłuchu, bo naprawdę warto!
Dziś był taki niezwykły dzień, z serii tych, co to spływa na Ciebie jakaś dziwna, nie wiesz skąd, karma. Zaraz po pracy zostałem porwany na obiad do niezwykłej Ruderki w willowej dzielnicy Gdyni. Tam po przygotowaniu obiadu wraz z gospodynią i po konsumpcji tegoż, objawiła mi się dwu lub trzy-miesięczna kotka, z tych trójkolorowych, biała w czarne i rude łatki. I się ze mną spoufaliła na tyle, że już u mnie na kolanach została. Była to kotka porzucona, lub kotka z domu zbiegła (wychudzone nieboże, brudne i smutne), taka, co zdecydowanie potrzebowała opieki i wsparcia. Jako, że od tygodnia jestem słomianym wdowcem bo moja kobieta udała się, jak już niektórym wiadomo, do Kraju Świeżo Ściętej Trawy, zdecydowałem się roztoczyć kordon sanitarny nad niebożyną kotką i tak oto przekroczyła ona przed godziną próg mojego domu i jak dotychczas czuje się tu nad wyraz dobrze (właśnie skonsumowała kawałek salcesonu i odkryła ożywczy smak świeżej wody z kranu). Jutro dalszy ciąg tej opowieści, bo teraz wymęczony opieką udaję się do swego łózka a Kreska, dla znajomych Krecha (bo tak kotka znaleziona została nazwana) na swoje legowisko, które umościła sobie w międzyczasie na stercie torebek, w szafie mojej M.
Pod każdym względem to lato jest mocno filmowe. Po raz pierwszy byłem na Nowych Horyzontach, choć plany takowe snułem dużo wcześniej to udało się je zrealizować dopiero w tym roku. Dużo o filmach myślałem i dużo dobrych filmów widziałem. Czytam też książkę, która o filmach opowiada i która filmom, jakie w życiu oglądamy nadaje większy sens. Filmy bowiem są nośnikami naszej pamięci. Z każdym obrazem, który widzieliśmy kiedyś w kinie coś nam się kojarzy, jakieś zdarzenie, jacyś ludzie, jakieś rzeczy... "Filmy mojego życia" Alberto Fugueta (bo o tej książce mowa) jest powieścią opartą na bardzo fajnym pomyśle. Jej bohater, Beltran Soler spotyka w czasie swojej podroży do Japonii tajemniczą kobietę, która proponuje mu spisanie historii swojego życia na podstawie filmów, które w życiu oglądał. Nasz bohater zaintrygowany tym pomysłem cofa się do lat swego dzieciństwa i przypomina sobie zdarzenia, których był świadkiem. Ocenia je zawsze w kontekście obrazów, które widział wówczas w kinie lub w telewizji. Bo filmy niosą z sobą zawsze wiele ciekawych spostrzeżeń i obserwacji o czasach, w których powstały. Ma książka Fugueta niesamowitą siłę. Zmusza bowiem do spojrzenia również i na nasze własne życie przez pryzmat filmów. Wczoraj wieczorem usiadłem zatem z karteczką i ołówkiem w dłoni i zacząłem wypisywać te obrazy, które pamiętam z dzieciństwa, które wiążą się z czymś dla mnie ważnym. Pierwszy polski film, na który zabrała mnie mama do kina - "Akademia Pana Kleksa". Scena z inwazją wilków - nie do zapomnienia. Każdy kto widział, wie o czym mówię. Pierwszy film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie - "Goonies". Pamiętam jak dziś, że usiadłem wtedy w fotelu i nie poruszyłem się aż do momentu, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Pierwszy film, na który poszedłem do kina sam - "Willow". Kto pamięta Vala Kilmera w roli Madmartigana? Pierwszy film, który spowodował, że chciałem przeczytać książkę na kanwie której powstał - "Powrót do przyszłości". Pierwszy film, po którym bałem się zasnąć - "To" na podstawie powieści Stephena Kinga, z postacią Pennywise’a - Tańczącego Klowna. Kilka miesięcy temu w jakimś artykule w "Machinie" przeczytałem, że ten Klaun był słaby i wcale nie był straszny. Być może dla autora tego artykułu, ja w wieku 11 lat miałem inne zdanie. Potem pierwszy film o Batmanie... Pamiętam jeszcze "Wejście smoka" z Brucem Lee. I jakiś taki podniosły nastrój, gdy ten film puszczano w telewizji. Wszyscy oczekiwali na niego z wypiekami na twarzy. Nawet babcia, która najbardziej lubiła "kino nocne". Potem pamiętam "Syreny" z Cher, "Czarownice z Eastwick" z Jackiem Nicholsonem oraz jeden z pierwszych filmów Tima Burtona - "Beetlejuice". I chyba wtedy zakochałem się w kinie na zabój, a może to zdarzyło się już wcześniej, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć tego właściwego momentu.
Bad trip (ang. zła podróż) - określenie na przerażające lub trudne doświadczenia po zażyciu substancji psychoaktywnej, głównie psychodelików. Przejawia się jako halucynacje, urojenia oraz napady lękowe różnego stopnia. Według Timothy Leary'ego (znany orędownik prowadzenia badań nad narkotykami psychodelicznymi, autor ksiązki "Polityka ekstazy") zwykle dotyka użytkowników substancji odurzającej, którzy nie mają wiele doświadczeń z nią związanych oraz jest spowodowane przez nieodpowiednie "set & setting" lub przez ogólne napięcie emocjonalne. [za: Wikipedia]
Wczoraj zakończyły się trzy najfajniejsze dni tegorocznego lata. Zakończył się Audioriver Festiwal 2009. Udało się właściwie wszystko, począwszy od pogody (cały czas świeciło słońce), poprzez kwatery (niech miejsce, w którym mieszkaliśmy pozostanie słodką tajemnicą), aż do samych występów, które można było w Płocku usłyszeć. Ale po kolei...
No i wreszcie zaczyna się. Już za 45 minut koniec pracy. Już za 9h pociąg do Płocka. Będziemy tam rano, żeby wszystko dobrze obczaić i żeby się dobrze nakręcić, na to, co stanie się wieczorem. Line up znam prawie na pamięć, a i tak nie wiem ostatecznie, gdzie mnie uszy poniosą, co zobaczę, a czego nie zdążę. Bo pewien jestem tylko jednego, że będzie to muzyczne wydarzenie roku! Ekipa skompletowana, wiele ziomów zapowiedziało też, że będzie na miejscu. Mam wrażenie, że jadą tam wszyscy. Bo w pierwszy weekend sierpnia wszystkie drogi prowadzą do Płocka:) Poniżej wklejam godzinową rozpiskę, być może ktoś jej jeszcze nie ma. Relacja oczywiście po powrocie. A tymczasem: cest la vie!




THE NAKED TRUTH from ABOVE on Vimeo.